poniedziałek, 5 października 2015

Piąty

A może tak zaszyć się gdzieś na końcu świata i przestać walczyć z wiatrakami?


Srebrna poświata księżycowego rogala padała na jego smukłą twarz, podkreślając wydatne kości policzkowe. Nie miał przy sobie różdżki, nie mógł więc wyczarować dodatkowego źródła światła. Kilka chwil wcześniej odkrył, iż ma na sobie nieswoje ubrania, a w kieszeni dresowych spodni znalazł kilka papierosów. Dobre i to, pomyślał, wpatrując się w paczkę Marlboro. Piętnaście minut siedzenia w ciszy wśród Gryfonów wyczerpało cały limit na następny rok, toteż pomógł wstać Jamesowi i razem wyszli z kantorka, w którym się znajdowali i postanowili zbadać teren.
To, co ujrzeli niemal zwaliło ich z nóg. Znajdowali się w pałacu. Wysokie sufity, z których zwisały okazałe żyrandole, przyozdobione zostały freskami, mnóstwo obrazów w masywnych, złotych ramach wisiało smętnie na tle czerwieni ścian. Podłoga była drewniana, wypolerowana na błysk. Żaden skrzat nie powstydziłby się takiej roboty. Marmurowe, szerokie schody prowadziły na kolejne piętra, które również tonęły w złocie i przepychu. Kilka pokoi miało na drzwiach czarne plakietki z nazwami. Minęli już świetlicę, jadalnię i aulę, ale nie spotkali żadnego żywego ducha na swej drodze (nieżywego gwoli ścisłości też nie spotkali), za co najpewniej odpowiedzialna była wczesna pora. Zegar z wahadłem właśnie wybił trzecią.
Jest późno, jestem zmęczony, a my błąkamy się nie wiadomo gdzie – jęknął James, rozmasowując obolałe mięśnie ramion.
Scorpius rzucił mu pogardliwe spojrzenie, ale dostrzegłszy okropne cienie pod szafirowymi oczami przyjaciela i obojętność we wzroku, postanowił przystać na jego prośbę i wkrótce obaj ułożyli się do snu na gołej podłodze kantorka z miotłami.
Pianie koguta boleśnie wyrwało chłopaka z objęć Morfeusza. W myślach przeklął piekielne zwierze, choć nie mógł zlokalizować źródła dźwięku. Wyjrzał przez okno i zobaczył pola, które rozciągały się aż po horyzont, gęsty las gdzieś po prawej i wierzę kościoła, która wystawała zza drzew. Nie było tam żadnych zwierząt, a jednak dźwięk wciąż roznosił się po pomieszczeniu.
Jeśli znajdę to zwierze, to sam ukręcę mu łeb – mruknął niezadowolony Evanson i ziewnął przeciągle.
James tylko mlasnął i przewrócił się na drugi bok. Rose zabrała się za wytropienie tego „czegoś”, co nie dawało im spać. Po kilku minutach przysłuchiwania się ścianom i wiadrom odkryła, że kogut ukryty jest w spodniach Scorpiusa.
Masz tam ptaka?! – spytała ze zdziwieniem, wskazując na dolną część garderoby chłopaka.
Scor uniósł jedną brew, wydawał się rozbawiony tym dziwnym pytaniem.
Słucham?
Właśnie w tej sekundzie Rose zdała sobie sprawę jak zabrzmiało jej pytanie i oblała się rumieńcem, ale po chwili spróbowała uratować sytuację.
No tam coś jest. W twoich spodniach.
W moich spodniach coś jest? – powtarzał za nią, próbując powstrzymać się od wybuchu śmiechu, a twarz Rose upodabniała się kolorem do jej włosów.
Ten dźwięk! Ten dźwięk wydobywa się z twoich spodni! – warknęła zirytowana i odwróciła się na pięcie w poszukiwaniu jakiegoś niezmiernie ważnego zajęcia, którym mogłaby zająć swój umysł.
Scorpius włożył rękę do kieszeni i wyjął duży, prostokątny przedmiot.
Co to?! – Albus rozdziawił usta i z przerażeniem spojrzał na Ślizgona, jakby ten trzymał w rękach śmiercionośną broń.
To chyba... telefon. Nie wiem, trzeba spytać Allie. – wzruszył obojętnie ramionami i odłożył urządzenie na jeden z regałów.
Spośród całego towarzystwa tylko Allison mogła określić czy grające ustrojstwo, które obudziło nastolatków, to rzeczywiście telefon, gdyż tylko ona pochodziła z mugolskiej rodziny i doskonale znała się na mugolskich wynalazkach. Jednak Allie nadal spała i nikt nie chciał jej budzić. Gryfoni doskonale znali obliczę „niewyspanej” Allison, która miotała piorunami na lewo i prawo, a Ślizgonów zupełnie nie obchodziło czym jest owo urządzenie, najważniejsze było, że wreszcie ucichło. Scorpius i James chcieli tylko powrócić do lochów i położyć się do własnych łóżek.
Scor najciszej jak mógł zakradł się do Jamesa, nachylił nad jego uchem i z całej siły wrzasnął:
James! James wstawaj! Idziemy szukać dalej!
Potter gwałtownie uniósł głowę i przywalił nią w czoło przyjaciela, któremu aż pociemniało przed oczami.
Czemu to zrobiłeś?!
Dobra, przyznaje, to był głupi żart. I bolesny. – chłopak rozmasował czoło opuszkami palców. Po dłuższej chwili dochodzenia do siebie, obaj poszli poszukać jakichś śladów, a najlepiej ludzi, z którymi można by zamienić jakieś słówko i dowiedzieć się tego i owego, o miejscu, bądź o czasie w jakim się znaleźli, gdyż Albus uparcie twierdził, że przenieśli się w przeszłość.
James z zazdrością spojrzał na ubranego w szare, dresowe spodnie i za dużą, czarną bluzę Malfoya, a potem naciągnął za mały, bardzo obcisły, pasiasty sweterek i przeklął wpijające mu się w wiadome miejsce spodnie. Zaraz jednak wybuchnął głośnym rechotem i zdał sobie sprawę, że w niemal każdej sytuacji można znaleźć coś pozytywnego, bowiem parę metrów przed nim stał Evan Evanson w niesamowicie obcisłej koszuli w niebieską kratę, której rękawy były poszarpane, a guziki poodpadały co do jednego. Chłopak chodził zupełnie nie uginając kolan, gdyż opinające rurki zupełnie krępowały jego ruchy.
Evan radośnie poklepał Jamesa po plecach.
Chyba urośliśmy w ciągu nocy – zażartował blondyn, a z jego gardła wydobył się niski, tubalny śmiech.
Albus zachichotał na widok tej dwójki, a blondyn podszedł do niego i szarpnął go za skrawek koszuli, która na wątłym ciałku młodszego Pottera przypominała żagiel.
E, kujon, śmieszy cię coś?! Jak ci zaraz powybijam te ząbki, to już ci nie będzie tak radośnie...
Nie, nie, przepraszam – sapnął Albus, próbując uwolnić się z uścisku Gryfona.

* * *
Przemierzał korytarze, eksplorując nieznane mu jeszcze zakątki tego dziwnego budynku. Nastoletnie istoty tłoczyły się w ciasnych korytarzach, przepychały i pędziły gdzieś niczym stado rozpędzonych gazeli. Obecność chłopaka stanowiła standardową część obrazka i zupełnie nikt nie zwracał na niego uwagi. Właściwie wszyscy unikali patrzenia mu w oczy i miał wrażenie, że do czoła przyklejono mu tabliczkę z napisem: „przeklęty”, gdyż mimo ogromnej ciasnoty i powszechnego trącania się łokciami, jego nikt nie odważył się nawet dotknąć. Cóż, jak to mówiło stare powiedzonko: „nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma”, przynajmniej nie musiał przeciskać się przez tłumy. Szedł więc dalej jak gdyby nigdy nic z rękoma w kieszeni, szukając jakiejś podpowiedzi, gdy nagle ktoś dość mocno szarpnął go za ramię.
Matthew, druhu! – jakiś wysoki, barczysty chłopak objął go przyjaźnie i poklepał po plecach z siłą nosorożca.
Słucham?! – spytał wyraźnie zirytowany i rozmasował obolałą łopatkę.
Zdziwił go zwyczaj przytulania się do ludzi nieznajomych i nazywanie ich losowymi imionami, ale jego rozmówca w ogóle tego nie zauważył, bo z uśmiechem na ustach kontynuował:
Stary, piłeś coś? Pamiętaj, wóda źle robi na grę. Trener kazał przekazać ci, że jutro mamy treninga, więc musisz być we formie. Nikt nie wykopie ze drużyny kapitana, ale lepiej go nie wkurzać, bo ostatnio jest jakiś dziwny.
Chyba z kimś mnie pomyliłeś – odparł Scor, odwrócił się na pięcie i w niesamowitym tempie wspiął się po stromych, marmurowych stopniach. Bał się, że tamten chłopak powie coś jeszcze, a kolejne błędy językowe mogłyby roznieść jego bębenki uszne.
Gdy znalazł się dostatecznie daleko, aby móc pozwolić sobie na spoczynek bez ryzyka spotkania kolejnego stworzenia z IQ dżdżownicy, usiadł na ławce i odetchnął głęboko. Był pewien, że to nadal dwudziesty pierwszy wiek, wywnioskował to po ubraniach i gadżetach otaczającej go młodzieży, ale w jego głowie wciąż tkwiła jedna niepokorna myśl, która przyprawiała go o palpitację serca. Obawiał się, iż przebywa właśnie w jakiejś mugolskiej szkole, w dodatku bez swojej różdżki! Wzdrygnął się z pewną dozą strachu. Wizja nieużywania magii przez najbliższy czas wydała mu się najgorszą z możliwych, bowiem magia była całym jego życiem, rzeczywistością, z której nie chciał być wyrwany, schronieniem i gwarancją bezpieczeństwa, siłą i bronią. Zdecydowanie musiał szybko coś wymyślić.
Matthew! – krzyknął ktoś z końca korytarza.
Scorpius uśmiechnął się widząc szczupłą brunetkę, która pędziła gdzieś z prawdziwą furią w oczach. Wyglądała jak rozjuszony lew i gdyby nie kuriozalnie wysokie buty, na których lekko chwiała się to w jedną, to w drugą stronę, sprawiałaby wrażenie bardzo groźnej. Choć samo jej spojrzenie i ton głosu przyprawiały o dreszcze.
Uch, ktoś tu ma przechlapane – szepnął blondyn i już zrobiło mu się żal tego całego „Matthew”, gdy przypomniał sobie, że tym imieniem jeszcze przed chwilą sam został nazwany.
Chyba czas zwiewać, pomyślał i zerwał się z ławki, a kiedy już był blisko szarych drzwi z napisem: „biblioteka”, poczuł uścisk na swoim ramieniu i głośno przełknął ślinę.
Dziewczyna pociągnęła go za ramię i odwróciła przodem do siebie. Blondyn miał ochotę przytrzymać ją nieco, gdyż chybotała się tak, iż miał wrażenie, że zaraz przewróci się na ziemię, ale kiedy wyciągnął ku niej rękę, zgromiła go spojrzeniem, więc odruchowo ją opuścił.
Czy ty przede mną uciekasz?! Co ty sobie wyobrażasz, Matt! Najpierw całujesz mnie na imprezie, a potem w ogóle się do mnie nie odzywasz! I gdzie ty się w ogóle podziewałeś?! Martwiłam się o ciebie, ty draniu! Jesteś nieodpowiedzialny, niereformowalny, nie...
Zgubił się gdzieś pomiędzy „czy” a „ty” i, teraz rejestrował mniej więcej co trzecie słowo, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej. To już druga osoba, która pomyliła go z tamtym chłopakiem. Wylądował w miejscu, w którym mieszka jego klon? Naprawdę dziwna sytuacja.
Czy ty w ogóle wiesz, jak ja się teraz czuje?! Ty... – ciągnęła dziewczyna.
Na Merlina, czy one się kiedyś zamykają?! Przyjrzał się jej twarzy, w gruncie rzeczy wcale nie była zła, miała duże, złote oczy i ładną cerę. Właśnie wpadł mu do głowy świetny pomysł na uciszenie jej przynajmniej na parę godzin. Wziął głęboki wdech i wpił się w jej czerwone usta zupełnie bez uprzedzenia. Brunetka jęknęła zaskoczona, ale zaraz odwzajemniła jego namiętny pocałunek.
Na trzeźwo całujesz nawet lepiej. Właściwie, całujesz obłędnie.. – wysapała, gdy tylko oderwali się od siebie.
Wiem – odpowiedział i odszedł, zostawiając zszokowaną dziewczynę.

* * *
Dobra, to co się tu dzieje zaczyna mnie odrobinę przerażać – westchnęła Rose, maszerując od ściany do ściany.
A coś się dzieje? – spytał Malfoy, dopiero wszedłszy do składzika, który stał się ich nieoficjalną kryjówką.
Rose pokrótce opowiedziała mu o tym, jak jakiś mężczyzna nazwał ją „Amandą” i pochwalił za napisanie wspaniałej pracy.
Cóż.. – mruknął chłopak – mnie także pomylono z jakimś „Mattem”, ale ja nie narzekam.
Blondyn uśmiechnął się do swoich wspomnień i oparł o ścianę, ukradkiem wycierając usta z pozostałości czerwonej szminki. Wcale nie spieszyło mu się do rozwiązania zagadki, a jakby znalazło się parę krzeseł i poduszki, to mógłby spędzić tu nawet kilka tygodni.
Za to Rose pragnęła natychmiast znaleźć się w Hogwarcie. Tęskniła za łóżkiem, za stukotem obcasów w korytarzu, za szatami, ale przede wszystkim tęskniła za możliwościami, które dawała jej magia. Cóż, mogłaby używać jej nawet tutaj, ale jej różdżka jakby zapadła się pod ziemię.
No nie wytrzymam! – Albus trzasnął drzwiami tak, że Rose podskoczyła ze strachu, a James i Scorpius obrzucili go pogardliwymi spojrzeniami.
Młodszy Potter podciągnął za duże spodnie, poczłapał pod ścianę i usiadł po turecku na podłodze.
Coś się stało? – Rose widząc niezadowoloną minę kuzyna, w mgnieniu oka znalazła się przy nim i położyła rękę na jego ramieniu. – Pewnie z kimś cię pomylono?
Co? Skąd o tym wiesz?
Rose wskazała podbródkiem na siedzących obok Ślizgonów.
Malfoya pomylono z jakimś Mattem, Jamesa z Michaelem, a mnie z Amandą.
Al pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem założył ręce na piersi i z przerażeniem spojrzał na swoją kuzynkę.
Spotkałem dziś jakiegoś mężczyznę i on chciał, żebym... – wychrypiał chłopak.
Ruda zmarszczyła czoło i zacisnęła dłonie w pięści. Nawet nie śmiała domyślać się, o co owy mężczyzna poprosił Albusa.
Zrobił ci jakąś krzywdę? Al, czy on proponował ci coś niemoralnego? Jeśli tylko ktoś coś ci zrobi, to ja go dorwę i powyrywam mu ręce – syczała z wściekłości.
Oczekiwała od kuzyna szczerości i wkrótce miała dostać odpowiedź, jakiej w ogóle się nie spodziewała. Ujęła twarz chłopaka w swoje dłonie i wpatrywała się w jego oczy z taką zawziętością, że byłaby w stanie skłonić do mówienia nawet kamienie.
Gorzej – wyszeptał Albus, bojąc się szyderczych przytyków ze strony siedzących nieopodal chłopaków.
Albus! Czego chciał ten mężczyzna?! – Rose była już okropnie zaniepokojona.
On chciał, żebym dziś wieczorem stawił się na treningu! Rose, on kazał mi grać w futbol!
Tak jak się spodziewał, Scor i James wybuchnęli śmiechem, ale zdziwiła go reakcja dziewczyny, która stała w bezruchu, jakby nie dosłyszała tych okropnych słów płynących z jego ust, jej twarz nawet nie drgnęła. Dopiero po chwili z niedowierzaniem pokręciła głową.
Co?! – z jej gardła wyrwał się dziwny, prawie histeryczny śmiech.
Na Merlina, Rose! – krzyknął chłopak, zdziwiony lekceważącym tonem dziewczyny. – Przecież oni mnie zabiją na tym boisku!
Teraz i Ślizgoni spoważnieli. Pierwszy odezwał się Scorpius, jako jedyny mający jakiekolwiek pojęcie o futbolu amerykańskim:
To akurat prawda, zrobią z niego masło kujonowe. Boisko, dziesiątka rosłych facetów i ten chłystek, Albus, to nie jest najlepsze połączenie – prychnął. – Choć dla postronnych może być całkiem zabawnie.
Rose spiorunowała go wzrokiem, ale tym razem zamiast do przemocy, postanowiła odwołać się do całkiem logicznych argumentów.
Albus to najmądrzejsza istota tutaj, ma największą wiedzę i zapewne pierwszy domyśli się, jak nas stąd wydostać. Lepiej będzie, jeśli jednak jakoś utrzymamy go przy życiu.
Scorpius poczuł się urażony, gdyż to on uważał się za najinteligentniejszą i najmądrzejszą jednostkę w całej tej gromadzie, ale puścił tę, w jego mniemaniu, zupełnie nieprawdziwą uwagę mimo uszu i skupił się na faktach. A fakty były takie, że Albus miał umysł znacznie tęższy niż reszta tejże – pożal się Merlinie – drużyny, z którą przyszło mu współpracować. Gdyby kujon zginął, albo odniósł poważne obrażenia, Scor pozostałby jedyną osobą, która mogłaby wymyślić jakiś plan. Prawdopodobnie zostałaby jeszcze Weasley, Malfoy przypuszczał, że jej także od czasu do czasu zdarza się ruszyć głową, ale na myśl, że miałby spędzać z nią więcej czasu, skręcało mu żołądek. Wolał trzymać się jak najdalej od tej niezrównoważonej, małej wiedźmy, która czasem, tak dla przyjemności, uderza zupełnie niewinnych ludzi w brzuch. Wolał ten czas spędzać z kujonem, przynajmniej miał pewność, że nikt znienacka nie podbije mu oka, a jeśli nawet, to będzie mógł oddać mu bez żadnych wyrzutów sumienia.
Dobra – rzucił, widząc trzy pary oczu wlepione w jego twarz – wystarczy, że nigdzie nie pójdzie.
Zwariowałeś?! – zadrżał brunet. – Widziałeś ich?! Przyjdą po mnie... przyjdą i rozgniotą!
Dramaturg byłby z ciebie świetny, ale to nie płatni mordercy. Nikt nigdzie po ciebie nie przyjdzie. Poza tym, kto chciałby cię w drużynie? Ważysz jakieś... trzydzieści kilogramów – ocenił na oko – i masz problem z uniesieniem kilku książek. Kiedy wdrapiesz się na miotłę, to dostajesz dziesięciominutowej zadyszki i wszyscy zastanawiamy się, czy pobiec po panią Calenduls, czy może zacząć kopać ci grób. Uwierz mi, taka pokraka nie zostanie przyjęta nawet do stowarzyszenia szachowego. Zresztą i tak byś nie uniósł figur.
Świetnie. Śmiało, możesz się naigrawać, ale jeśli mu nie pomożesz, nigdy się stąd nie wydostaniemy – upomniała go płomiennowłosa.

* * *

Świetnie, pomyślała Allison. Po prostu cudownie! Panna „lepiej zrobię to sama, a ty idź z Evansonem” skazała ją na towarzystwo tej bezmózgiej góry mięśni. Uniosła brew i z zerknęła ukradkiem na swojego towarzysza. Nie, nie zmienił się nagle w pięknego księcia na białym koniu. Szli w milczeniu, bo Allie nie miała najmniejszej ochoty, aby prowadzić konwersację z osobą na poziomie stułbi. Tylko Evan co jakiś czas rzucał uwagi tak oczywiste, jak to, że ziemia jest okrągła, czym tylko irytował piękną dziewczynę.
Bo wiesz – zaczął nagle, zatrzymując się na chwilę i chwytając dziewczynę za łokieć – mnie się wydaje, że ty mnie jakoś nie lubisz.
Brawo, Einsteinie – to były pierwsze słowa, które wpadły jej do głowy. A jednak jakaś dziwna siła powstrzymała ją przed powiedzeniem czegoś tak okrutnego. Spojrzawszy na tego rosłego chłopaka z miną czteroletniego dziecka, który obawia się szlabanu na słodycze, zdała sobie sprawę, iż nie jest na tyle nieczuła, by powiedzieć mu to w taki sposób. Uśmiechnęła się pokrzepiająco i przemówiła delikatnie:
To nie tak, Evan. Lubię cię – odparła, ale widząc smutek i rezygnację na jego twarzy, spróbowała jeszcze raz: – Bardzo cię lubię. Moglibyśmy się zaprzyjaźnić, jeśli tylko obiecasz, że nie będziesz liczyć na nic więcej.
Na nic więcej – powtórzył cicho. – Zgadzam się. Jeśli tylko przestaniesz traktować mnie w ten sposób, mogę być tylko twoim przyjacielem.
W ten sposób?
Jakbym był matołem. Wiem, że nie jestem nadzwyczajnie inteligentny, wiem, że wielu rzeczy nie rozumiem, ale nie jestem aż tak głupi, za jakiego mnie uważasz.
Dawno nikt nie wprawił jej w takie zakłopotanie. Dosłownie zabrakło jej słów. Przypomniała sobie, jak zachowywała się w stosunku do Evana, kiedy nawet nie przypuszczała, że pod tą grubą skórą kryje się coś więcej. A teraz, wystarczyła zaledwie chwila, aby zobaczyła w nim coś więcej – całkiem wrażliwego, trochę zagubionego i po uszy zakochanego chłopaka. Może nie był najmądrzejszy i miał skłonność do okazywania swej siły, ale na pewno nie zasługiwał na takie traktowanie z jej strony.
Przepraszam. – wspięła się na palce i cmoknęła blondyna w policzek.
Nie mam ci tego za złe.

2 komentarze:

  1. Widzę, że akcja się rozwija ale bardzo bardzo powoli :D Ciekawe jak Albus zniesie grę w futbol xd jakoś sobie tego nie wyobrażam :) Fajny moment Rospiusa ale może następnym razem będzie ich trochę więcej? Jestem, czytam, czekam na nowy Azrael :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czytam! Ja! Czytam!
    Lubię twego bloga, bardzo fajno piszesz. Czytam! Prawie codziennie zaglądam! Lubię wielce! Ale Rose będzie ze Scorpiusem, co nie?

    Krysia

    OdpowiedzUsuń