poniedziałek, 13 lipca 2015

Nowy początek

 Przemowa dyrektor McGonagall była jak zwykle zbyt długa i skomplikowana dla większości nastoletnich uszu. James Potter, jeden z uczniów Slytherinu, nonszalancko podparty na łokciu, zgubił się gdzieś pomiędzy emancypować a pryncypialny i nawet nie próbował zagłębiać się w znaczenie tych upiornie dziwnych słów, które najprawdopodobniej pochodziły z języka tak starego, jak sama nauczycielka. Kierowany nieprzyjemnym uczuciem ssania w żołądku, wpatrywał się bezmyślnie w puste talerze, stojące na wyciągnięcie ręki i marzył, aby zapełniło je jakieś jedzenie. Kilka kroków dalej, przy stole opatrzonym żółtoczerwonymi chorągwiami, siedział Albus Potter, który spijał każde słowo wygłoszone przez panią profesor. Czasem kiwał głową z aprobatą, czasem marszczył brwi w niemym sprzeciwie, a kilkuosobowa grupka Gryfonów naśladowała każdy jego gest, choć z przemówienia rozumieli mniej więcej tyle co James. Cóż, jeśli spytać jakiegoś doświadczonego gryfona o radę, to zapewne brzmiałaby ona: jeśli nie wiesz co robić, rób to, co robi Albus Potter. Na ogół chłopak był pośmiewiskiem wśród większości swoich kolegów: niski, przeciętnej urody, obdarzony łagodnym usposobieniem, stanowił wymarzony wręcz cel niewybrednych żartów. Jednak gdy chodziło o stosunki między uczniami a kadrą pedagogiczną, nie miał sobie równych. Potrafił załatwić pozwolenie niemal na wszystko i każde wykroczenie uchodziło mu płazem (choć trzeba przyznać, że zdarzały się one niezwykle rzadko). Miał też swoistego rodzaju wyznawców, takich samych wyrzutków jak on, którzy traktowali go jak bożka, zawsze przyznawali rację, często komplementowali i przytakiwali wszystkiemu, co robił. Pasowało mu to. Nie pragnął popularności i tym właśnie różnił się od brata. Właściwie było jeszcze kilka cech: inteligencja, uroda, a nawet towarzystwo. Albus nigdy nie zbratałby się z oślizłym, podstępnym, kłamliwym Malfoyem. Tymczasem James, syn tego samego Harry'ego Pottera, który przez lata żywił nienawiść do Dracona, najzwyczajniej w świecie przyjaźnił się ze Scorpiusem. Może i Harry pochwalał tę przyjaźń, może namawiał młodszego syna do zażegnania starych konfliktów, ale Albus założył sobie, że póki żyje, nie wyciągnie ręki do tej wstrętnej gadziny.
Rozmyślania o ślizgonie wciągnęły go tak bardzo, że nie zauważył, iż jedzenie znalazło się już na półmiskach. Dotarło to do niego dopiero, kiedy dostał fasolką szparagową w czoło.
Ej, Albus, system ci się zawiesił – krzyknął Evan Evanson, tłusty chłopak, siedzący nieopodal.
Część uczniów zawtórowała mu śmiechem, ale Albus w ogóle się tym nie przejął.
Hej, Evanson, chyba tona cielska zakłóciła ci przepływ informacji z mózgu do ręki. Jedzenie wkładamy do buzi, o tutaj – przyłożył palec do ust, ale nikt się nie roześmiał.
Wszyscy wpatrywali się w Pottera jakby właśnie zobaczyli kosmitę. Nikt normalny, komu zależy jeszcze trochę na życiu, nie postawiłby się Evansonowi, chłopakowi, który bardziej niż człowieka, przypominał worek mięśni i kamieni. Obrazić go, to jak zacisnąć sobie pętle na szyi.
Jednak słowa Albusa zbyt szybko trafiły do ust, nie konfrontując się uprzednio z myślami. Na ogół nie zdarzało się to często, a jednak zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Zrozumiał to, ujrzawszy czerwoną z wściekłości i wstydu twarz Evana, oraz jego wskazujący palec, błądzący gdzieś w okolicy krtani i pożałował każdej głoski, która przeszła przez jego gardło. Ślina mu zgęstniała, z trudem ją przełykał i wiedział, że dziś niczego już nie zje. Zamiast tego, zajął się obmyślaniem tysiąca planów, jak uciec przed brutalnym gryfonem.
* * *

Rose Weasley, drobna dziewczyna o ognistych włosach i niebieskoszarych oczach, dyskutowała właśnie ze swoją najlepszą przyjaciółką, Allison Concorte, o wakacjach, kiedy niemal cały stół Gryfonów ucichł.
Coś się stało? – Allie odgarnęła jasny kosmyk z twarzy, przygryzając z zakłopotaniem wargę.
Prawie wszyscy chłopcy, siedzący nieopodal pragnęli przekazać jej plotki z drugiego końca stołu. Jeden przez drugiego wykrzykiwali strzępki informacji.
Albus (...) usta
Evanson (...)
(...) Śmierć!
Dziewczyna skrzywiła się i potrząsnęła głową z dezaprobatą.
To kara za bycie piękną – westchnęła zirytowana.
Rose zachichotała, ale po chwili uśmiech spłynął jej z twarzy niczym wartki górski strumień, bowiem siedząca obok Lilly Potter streściła jej pokrótce całą sytuację.
Na Merlina, moi kuzyni to idioci!
Chyba mogę coś na to poradzić, Weasley, ale będzie mnie to kosztowało sporo poświęcenia. – blondynka odłożyła widelec i wzdrygnęła się lekko, ale dla Rose była w stanie zrobić praktycznie wszystko.
Wstając od stołu, zerknęła na swoje odbicie w srebrnej wazie i przeczesała palcami włosy.
Zaskoczona Rose parsknęła zupą na Lilly, na co dziewczynka jęknęła z obrzydzeniem.
Czy chcesz zrobić to, o czym myślę?!
Zaprowadzę Evana do pokoju wspólnego, a ty zabierz Albusa i schowajcie się w lochach. Przyjdę po was, jak zrobi się bezpieczniej. Och i jeszcze jedno, Weasley...
Tak?
Warto czasem wykrzesać z siebie odrobinę kobiecości. – płócienną serwetką wytarła przyjaciółce reszki zupy z twarzy.
Droga wydawała jej się znacznie dłuższa i bardziej wyboista niż zwykle. Marmur usuwał się jej spod stóp, a jedzenie próbowało wyrwać się z żołądka. Po minucie długiej jak doba, dotarła na miejsce i położyła drobne dłonie na szerokich barkach chłopaka.
Cześć, Evan – uśmiechnęła się promiennie.
Gryfon odwrócił się natychmiastowo i głupkowato rozdziawił usta.
Allison – wybełkotał, próbując przełknąć pudding czekoladowy.
Tak mam na imię – mruknęła pod nosem, po czym dodała głośniej: – Słyszałam, że trenowałeś przez całe wakacje i teraz nasza drużyna będzie niepokonana.
Palcami wodziła po jego ramionach.
Jestem teraz w formie, Ślizgoni nie mają z nami najmniejszych szans. – napiął ramię, żeby jeszcze bardziej podkreślić niebotycznych rozmiarów muskuły.
Przez głowę przemknęła mu blada myśl, małe, żółte okienko z napisem: „ uwaga, tu dzieje się coś podejrzanego”, ale tacy wielcy ludzie rzadko dostrzegają tak małe literki. Nie zobaczył więc także związku pomiędzy obelgą, którą uraczył go Albus, a tym, że najlepsza przyjaciółka jego kuzynki, którą nieudolnie próbował poderwać już około miliard razy, właśnie z nim flirtuje.
Może odprowadzisz mnie do pokoju wspólnego i opowiesz mi coś o quidditchu? Szczerze mówiąc, nigdy nie interesowałam się tym sportem – zaszczebiotała słodko i odgarnęła złote pasma.
Kiedy dotarło do niej, co powiedziała, miała ochotę zdzielić się czymś ciężkim w łeb. No, może jednak niezbyt ciężkim i na pewno nie aż tak blisko twarzy, choć była na siebie wściekła. Czy Evan był aż tak głupi, żeby pomyśleć, że ona, która dla szukającej Gryffonów jest jak siostra, nie wie nic o quidditchu?
Wiem, w co pogrywasz – bąknął chłopak, po dłuższej chwili namyśleń, albo czymkolwiek spowodowanego milczenia.
Wiesz? – oczy dziewczyny zrobiły się jeszcze większe.
Przecież widzę cię na widowni, kiedy gramy.
Widzisz?!
Dobra – puścił do niej oko –jeśli chcesz się ze mną, no wiesz, umówić, to nie ma sprawy. Nie musisz tak się z tym kryć.
W tym momencie Allie poczuła, jak temperatura jej ciała spada o jakieś sto siedemdziesiąt stopni, jakby ktoś ugasił pożar, który palił ją od środka.
Umówić? Tak. Nie. To znaczy, chciałabym z tobą pogadać, ale tutaj jest na to zbyt głośno, może wyjdziemy?
Mam do załatwienia parę spraw – wskazał kciukiem na Albusa.
Więc postójmy przed wielką salą. Chyba nie zrobi ci to różnicy, prawda? Tam na niego zaczekasz – jej głos brzmiał nienaturalnie, ale kokieteryjnie.
Do głowy wpadł jej błyskotliwy pomysł.
Allie, Allie, ty geniuszu! Musisz tylko doprowadzić plan do końca – szepnęła sama do siebie i na wszelki wypadek skrzyżowała palce.
Chłopak skinął głową i wstał. Był od niej dużo wyższy, dwukrotnie szerszy, miał małe wodniste oczka i nienaturalnie kwadratową szczękę. Jasne włosy sterczały na wszystkie strony, ale nie sprawiały wrażenia naturalnie nieułożonych. Dłonie miał ogromne i szorstkie, przypominał Allie jaskiniowca z książek, które przeglądała w dzieciństwie.
Kiedy znaleźli się za drzwiami, dziewczyna z impetem runęła na podłogę.
Och, nie! Chyba skręciłam kostkę – pisnęła cicho a z jej oczu popłynęły łzy. – Nie mogę wstać.
Spokojnie, nie płacz. Zaniosę cię do skrzydła szpitalnego.– wyraźnie zakłopotany, wziął dziewczynę w ramiona, jakby była lekką, szmacianą lalką i zaniósł ją do pani Calenduls.
* * *

Albus... Albus... ALBUS NA MERLINA! – wrzasnęła niespodziewanie Rose.
Chłopak gapił się w pusty talerz, jakby był szklaną kulą. Niestety, porcelana nie pokazuje przyszłości. A może chodziło o to, że on nie ma przed sobą przyszłości? Kuzynka wyrwała go z otępienia, ale posłał jej tylko znudzone spojrzenie.
Spierze mnie. Zobaczysz, spierze mnie. Nie przepuści mi.
Albus, przestań histeryzować! Allison odwróciła uwagę Evansona, możemy mu zwiać.
Brunet wzruszył ramionami.
Jak nie dzisiaj, to jutro. Wolę mieć to za sobą.
O Merlinie, Potter! Ogarnij się! Evanson jest tępy jak... jak...no wiesz, nawet bardziej niż James. Do jutra zapomni. Zwijamy się – warknęła wściekle.
Wzięła go za rękę i poprowadziła do lochów.
Zimny korytarz ciągnął się w głąb, pochodnie po obu stronach szarych, chropowatych ścian rzucały zielonkawy blask, a kamień chrzęścił pod podeszwami butów. Biegnący nastolatkowie zatrzymali się jak rażeni piorunem, kiedy usłyszeli czyjś głos dobiegający zza zakrętu. Rosę przykucnęła, pociągając kuzyna za sobą i przyciskając dłoń do jego ust.
Minerwo, naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?! – ktoś próbował mówić bardzo cicho, mimo wyraźnej frustracji.
Ależ oczywiście, Neville'u. Uczniom nie wolno tu przebywać. – na te słowa Albus mało nie dostał zawału. – Zresztą, kiedy znajdziemy drugie, nie będą stanowiły żadnego zagrożenia. Całe szczęście, że nie wpadło w niepowołane łapska. Wiesz, co mogłoby się stać, gdyby... – westchnęła ciężko – nie mam siły nawet o tym myśleć.

* * *

Odczekała stosowną chwilkę i z najnaiwniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać wytłumaczyła Evanowi oraz pielęgniarce, że uraz nogi nie jest tak poważny, jak pomyślała na początku i, że po prostu bardzo się przestraszyła. W udawaniu słodkiej idiotki nie miała sobie równych. Chłopak położył ją na kozetce i kilka razy, dla pewności, zapytał, czy z kończyną na pewno wszystko jest w porządku. Pani Calenduls, młoda, wesoła kobietka, ukradkiem posłała jej oczko i ze śpiewem na ustach pognała do Ruphusa Ramseya, który, jak co roku, najadł się orzechów i spuchł tak, że jego głowa przypominała dynię.
Po licznych zapewnieniach ze strony jasnowłosej o zdolności do chodzenia, Evan wsparł ją silnym ramieniem i odprowadził do pokoju wspólnego. Chciał posiedzieć z nią jeszcze chwilę przy kominku, jednak dziewczyna zbyła go jedną z wyświechtanych wymówek i pokuśtykała do dormitorium. Z przejęciem obserwowała Evansona, który najpierw przyglądał się czerwonym gobelinom na ścianach, a potem przysiadł na fotelu, włożył dłonie pod głowę, wyciągnął długie, umięśnione nogi i przymknął oczy. To była jej szansa. Najciszej jak mogła przeszła przez pomieszczenie, w pobliżu chłopaka wstrzymując nawet oddech, a kiedy znalazła się na korytarzu, pognała najszybciej jak mogła do lochów, gdzie prawdopodobnie znajdowali się: Rose i Al.

* * *

Potter, widziałeś? – Scorpius szarpnął za skrawek szaty Jamesa i wskazał na stół Gryffindoru.
James podążył wzrokiem za ręką przyjaciela, ale nie zauważył nic nadzwyczajnego.
Bez zagadek, Scor. Wiesz, że nie jestem w tym dobry – odparł zirytowany.
Malfoy przewrócił oczami, ale zmusił się do przemilczenia kilku złośliwych uwag na temat inteligencji bruneta. Przyjaźń zawsze wymaga poświęceń, poza tym on wcale nie potrzebował Einsteina, tylko oddanego kompana.
Allison właśnie wyszła z Evansonem, a potem ruda porwała kujona i gdzieś pobiegli. Nie wydaje ci się to nieco dziwne?
James zmarszczył czoło i przeanalizował całą sytuację. Nawet jeśli nagle jego brat i Rose musieli o czymś pogadać, za nic nie mógł uwierzyć, że Allie poszła na spacer z Evanem. Nasuwał się jeden wniosek:
Musimy ich śledzić, oni coś knują.
Korytarz wciąż był pusty, ani śladu po czwórce gryfonów, ale Scorpius Malfoy ani myślał, żeby się poddać. We krwi miał ambicję i zwycięstwo. Poza tym przyłapanie uczniów wrogiego domu na czymś niedozwolonym dałoby przewagę Slytherinowi. Często powtarzał sobie: stara wojna nie rdzewieje. Choć już dawno zakopał topór wojenny z Potterami, a przynajmniej z większością, bo ten chłystek – Albus, wciąż próbował jakoś go sprowokować, niczym wściekła osa; choć nie skakał sobie do gardeł z Weasleyami, wygrana z Gryffindorem wciąż stanowiła integralną część jego szkolnego życia, właściwie tak samo, jak każdego ze Ślizgonów. I on, Scorpius Malfoy, w ciągu pięciu lat nauki w Hogwarcie, aż trzy razy praktycznie wywlókł Slytherin na pierwsze miejsce. Razem z Jamesem harowali dzień i noc, by wygrać turniej quidditcha, przyłapać kilku uczniów innych domów na czynach co najmniej nieodpowiednich, zdobyć dodatkowe punkty za wiedzę. Dwa razy ponieśli porażkę, raz na rzecz Gryffindoru, raz na rzecz Ravenclawu. Choć kalkulacja w tym momencie nie miała najmniejszego sensu, bo Scorpius wiedział, że każda porażka, bez względu na ilość zwycięstw, jest jak rysa na nieskazitelnym szkle jego ego.
Czekali już kilkanaście minut, jednak żaden z uciekinierów nie pojawił się w pobliżu. Innym razem, pomyślał Scor i już miał przywołać przyjaciela, gdy zauważyli Concorte, która w szaleńczym sprincie pokonywała po cztery schodki naraz. Jej jasne włosy do pasa wiły się za nią niczym welon. Blada zwykle twarz zaczerwieniła się ze zmęczenia, szafirowe oczy wyrażały skupienie, choć można było dostrzec w nich iskierkę podekscytowania.
Hej, Allie, gdzie tak pędzisz? – Scorpius zagrodził jej drogę. Był wyższy, choć Allison nie należała do niskich, rozłożył ramiona i mimo dość szczupłej postury zdołał powstrzymać dziewczynę przed przedarciem się i podążeniem do celu. Ta, po próbach przejścia pod i nad rękami chłopaka, a nawet między jego nogami, zrezygnowana usiadła na stopniu.
Mam ci się zwierzać z moich sekrecików, Scorpius? Potrzeba ci przyjaciółeczki? – zapytała z pobłażliwym uśmiechem.
No wiesz, my, piękni, powinniśmy trzymać się razem – nachylił się nad dziewczyną, tak, że poczuła zapach jego perfum oraz jaśminową woń koszuli i odwzajemnił uśmiech, choć w jego wydaniu wyglądał on nieco pogardliwie.
Dziękuję, Scor. Ja też uważam, że jestem piękna. Hmm... – postukała się palcem wskazującym po skroni – a może ty jesteś zazdrosny? Poczekaj na swoją kolej, teraz umawiam się z Evansonem.
Malfoy prychnął pod nosem.
James odsunął go na bok i szepnął mu coś do ucha. Blondyn rozpromienił się wyraźnie na tę wiadomość i wrócił do rozmowy z Allison.
Ja, zazdrosny? Wybacz mała, gramy w różnych ligach. Nigdzie nie zabawiam na długo, a ty nie jesteś dziewczyną na jedną noc, prawda?
Spojrzał na nią poważnie, jego szare oczy pociemniały.
Nie na jedną noc – powtórzyła bezmyślnie, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. O co mu chodziło? Co chciał jej przekazać? Zachowywał się jak wujek dobra rada, czy był to kolejny przytyk z jego strony? Nie do końca wiedziała, jak powinna zareagować na tę uwagę. Powstrzymała się więc od kontynuowania, przekazując pałeczkę Malfoyowi.
I tego się trzymaj. No, biegnij do lochów. Nie wiem, kto tam na ciebie czeka, ale pamiętaj o tym co ci powiedziałem.
Odwrócił się do przyjaciela i wskazał mu drzwi wielkiej sali. Allison chwilę wpatrywała się w jego umięśnione plecy skryte pod cienkim, czarnym materiałem. Wiedział o tym, czuł jej wzrok. Przechylił głowę i zobaczył zdumioną twarz dziewczyny.
Piękni muszą trzymać się razem – stwierdził lekko, włożył ręce do kieszeni i pomaszerował przed siebie.

* * *

Na. Merlina. Nie wiem. Co mam. O tym. Myśleć. – wysapała wyczerpana biegiem Allison.
Rose wciąż siedziała na ziemi, przyciskając dłoń do ust Albusa. Ten widok nieco zdziwił Allie, ale wolała nie mieszać się w sprawy rodzinne Potterów i Weasleyów, więc tylko uniosła brew i uśmiechnęła się pod nosem.
Nie wiem, co cię tak bawi, Allie. Albus to straszny panikarz, ktoś musiał go powstrzymać przed krzykiem – rzekła zirytowana Rose i spojrzała na przyjaciółkę z ukosa. – zresztą miałaś nam coś powiedzieć.
Dziewczyna streściła pokrótce rozmowę z Malfoyem, a przez twarz Rose przemknął prawdziwy kalejdoskop emocji. Kiedy skończyła mówić, spojrzała pytająco na towarzyszy. Pierwsza odezwała się ruda:
To człowiek zagadka. Jest całkiem sprytny i myślę, że w tej swojej wrednej, palanciej główce, uknuł sobie jakiś plan. Już ja to rozgryzę.
Obie skierowały się w stronę Ala, ze zniecierpliwieniem czekając na jego opinię.
Myślałbym szybciej, gdybyśmy przenieśli się z tego MIEJSCA, W KTÓRYM UCZNIOM NIE WOLNO PRZEBYWAĆ! – krzyknął i zrobił kwaśną minę dziecka, które zamiast upragnionej zabawki, na święta dostało dziergany sweterek.
Dziewczyny spiorunowały go wzrokiem.
Na Merlina, Allie, trzymaj mnie, bo go uderzę! – wrzasnęła Rose. – Odkąd McGonagall powiedziała, że uczniom nie wolno tu wchodzić, Al wierci mi dziurę w brzuchu. – teraz zwróciła się do kuzyna: – Uratowałam ci życie, a ty masz mi za złe, że przeze mnie złamałeś nic nie wart regulamin Hogwartu! – chłopak stęknął, gdy jego kuzynka stwierdziła, że regulamin Hogwartu jest bezwartościowy, ale wolał umilknąć.
Rose...
Pieprzony kujon! Czy ja naprawdę nie mogę mieć normalnej rodziny?! – wzruszyła ramionami, jej głos ochrypł od krzyku.
Wzięła Allison za rękę i pognała jak najdalej od Albusa.

* * *

Co ty odpieprzasz?!
Tak się buduje zaufanie. Jeszcze nie mam doświadczenia w byciu miłym, ale jak na pierwszy raz, całkiem dobrze mi poszło, nie? – blondyn obojętnie wzruszył ramionami.
James nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Podlizujący się Scorpius Malfoy był tak normalny, jak śnieg w upalny, letni dzień. Na ogół, kiedy czegoś potrzebował, zabierał to sobie, bez względu na zdanie właściciela. Tym razem było inaczej.
Dlaczego chcesz to zrobić?
James, James, James... – zaczął, iście nauczycielskim tonem. – Mój drogi przyjaciel, James. Och, jak wiele musisz się jeszcze nauczyć... Pamiętaj, drogi Jamesie: szpieg wewnątrz murów jest wart więcej, niż cała armia u bram miasta.
Założył ręce na piersi. Jego plan, wymyślony pod wpływem impulsu, był misterny, wręcz wybitny. Wyjął pierwszą zapałkę, jeszcze tylko kilka, a cały zamek runie.

* * *



Dzień dobry, witam, cześć! 

Mam nadzieję, że prolog zachęcił was do zapoznania się z moją wariacją na temat: a co byłoby dalej. 
Jeśli już tu zaglądnęliście (a liczę, że ktoś zaglądnął, bo głupio byłoby pisać do samej siebie), to proszę, zostawcie po sobie jakikolwiek ślad, żebym wiedziała, że mam dla kogo pisać. 
Zwykłe: "jestem" wystarczy! 
No, to do kolejnego przeczytania! :) 

3 komentarze:

  1. Powiem szczerze, że bardzo mi się podoba. Trafiłam tu przez link, który zostawiłaś u mnie na blogu. Bardzo dziękuję za komentarz, tak przy okazji.
    Strasznie polubiłam Allie, wydaje mi się być pozytywną osobą. Chciałabym wiedzieć, co Scorpius knuje w związku z nią, ale na to przyjdzie czas.
    Za dużo nie mogę powiedzieć, ponieważ to tylko prolog. Dodałam do obserwowanych i czekam na ciąg dalszy :)
    PS. Poszukaj jakiegoś innego szablonu, bo ten odrobinę zniechęca ;)
    http://wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com/
    http://nietypowa-historia-lily-evans.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na nowy rozdział!
      http://wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com/2015/07/rozdzia-2.html
      " – Na Adyllę, Greg! – usłyszałam krzyk. – Z całej tej szóstki, którą tu przygarnęliśmy, tylko dwójka się nadaje do opisu. Dwójka, rozumiesz?! Straciliśmy cztery miejsca!
      – Rozumiem – odparł męski głos, pewnie należący do Grega. – Nie było jednak możliwości, żeby sprawdzić ich daty narodzin. Mówiłem ci już, że największa aura biła od tej małej blondynki, ale ona nawet nie wypełniła naszej ankiety. To byłoby zbyt podejrzane, gdybyśmy ją wybrali.
      – I zamiast niej postanowiłeś zabrać tu jej przyjaciółkę? Śmiechu warte."

      Usuń
  2. Evan Evanson? Oryginalnie :D

    OdpowiedzUsuń