Przemowa
dyrektor McGonagall była jak zwykle zbyt długa i skomplikowana dla
większości nastoletnich uszu. James Potter, jeden z uczniów
Slytherinu, nonszalancko
podparty na łokciu, zgubił się gdzieś pomiędzy emancypować
a pryncypialny
i nawet nie próbował zagłębiać się w znaczenie tych
upiornie dziwnych słów, które najprawdopodobniej
pochodziły z języka tak starego, jak sama nauczycielka. Kierowany
nieprzyjemnym uczuciem ssania w żołądku, wpatrywał się
bezmyślnie w puste talerze, stojące na wyciągnięcie ręki i
marzył, aby zapełniło je jakieś jedzenie. Kilka kroków
dalej, przy stole opatrzonym żółtoczerwonymi chorągwiami,
siedział Albus Potter, który spijał każde słowo wygłoszone
przez panią profesor. Czasem kiwał głową z aprobatą, czasem
marszczył brwi w niemym sprzeciwie, a kilkuosobowa grupka Gryfonów
naśladowała każdy jego gest, choć z przemówienia rozumieli
mniej więcej tyle co James. Cóż, jeśli spytać jakiegoś
doświadczonego gryfona o radę, to zapewne brzmiałaby ona: jeśli
nie wiesz co robić, rób to, co robi Albus Potter. Na
ogół chłopak był pośmiewiskiem wśród większości
swoich kolegów: niski, przeciętnej urody, obdarzony łagodnym
usposobieniem, stanowił wymarzony wręcz cel niewybrednych żartów.
Jednak gdy chodziło o stosunki między uczniami a kadrą
pedagogiczną, nie miał sobie równych. Potrafił załatwić
pozwolenie niemal na wszystko i każde wykroczenie uchodziło mu
płazem (choć trzeba przyznać, że zdarzały się one niezwykle
rzadko). Miał też swoistego rodzaju wyznawców, takich samych
wyrzutków jak on, którzy traktowali go jak bożka,
zawsze przyznawali rację, często komplementowali i przytakiwali
wszystkiemu, co robił. Pasowało mu to. Nie pragnął popularności
i tym właśnie różnił się od brata. Właściwie było
jeszcze kilka cech: inteligencja, uroda, a nawet towarzystwo. Albus
nigdy nie zbratałby się z oślizłym, podstępnym, kłamliwym
Malfoyem. Tymczasem James, syn tego samego Harry'ego Pottera, który
przez lata żywił nienawiść do Dracona, najzwyczajniej w świecie
przyjaźnił się ze Scorpiusem. Może i Harry pochwalał tę
przyjaźń, może namawiał młodszego syna do zażegnania starych
konfliktów, ale Albus założył sobie, że póki żyje,
nie wyciągnie ręki do tej wstrętnej gadziny.
Rozmyślania
o ślizgonie wciągnęły go tak bardzo, że nie zauważył, iż
jedzenie znalazło się już na półmiskach. Dotarło to do
niego dopiero, kiedy dostał fasolką szparagową w czoło.
–
Ej, Albus, system ci się
zawiesił – krzyknął Evan Evanson, tłusty chłopak, siedzący
nieopodal.
Część
uczniów zawtórowała mu śmiechem, ale Albus w ogóle
się tym nie przejął.
–
Hej, Evanson, chyba tona
cielska zakłóciła ci przepływ informacji z mózgu do
ręki. Jedzenie wkładamy do buzi, o tutaj – przyłożył palec do
ust, ale nikt się nie roześmiał.
Wszyscy
wpatrywali się w Pottera jakby właśnie zobaczyli kosmitę. Nikt
normalny, komu zależy jeszcze trochę na życiu, nie postawiłby się
Evansonowi, chłopakowi, który bardziej niż człowieka,
przypominał worek mięśni i kamieni. Obrazić go, to jak zacisnąć
sobie pętle na szyi.
Jednak
słowa Albusa zbyt szybko trafiły do ust, nie konfrontując się
uprzednio z myślami. Na ogół nie zdarzało się to często,
a jednak zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Zrozumiał to,
ujrzawszy czerwoną z wściekłości i wstydu twarz Evana, oraz jego
wskazujący palec, błądzący gdzieś w okolicy krtani i pożałował
każdej głoski, która przeszła przez jego gardło. Ślina mu
zgęstniała, z trudem ją przełykał i wiedział, że dziś niczego
już nie zje. Zamiast tego, zajął się obmyślaniem tysiąca
planów, jak uciec przed brutalnym gryfonem.
*
* *
Rose
Weasley, drobna dziewczyna o ognistych włosach i niebieskoszarych
oczach, dyskutowała właśnie ze swoją najlepszą przyjaciółką,
Allison Concorte, o wakacjach, kiedy niemal cały stół
Gryfonów ucichł.
–
Coś się stało? –
Allie odgarnęła jasny kosmyk z twarzy, przygryzając z
zakłopotaniem wargę.
Prawie
wszyscy chłopcy, siedzący nieopodal pragnęli przekazać jej plotki
z drugiego końca stołu. Jeden przez drugiego wykrzykiwali strzępki
informacji.
–
Albus (...) usta
–
Evanson (...)
–
(...) Śmierć!
Dziewczyna
skrzywiła się i potrząsnęła głową z dezaprobatą.
–
To kara za bycie piękną
– westchnęła zirytowana.
Rose
zachichotała, ale po chwili uśmiech spłynął jej z twarzy niczym
wartki górski strumień, bowiem siedząca obok Lilly Potter
streściła jej pokrótce całą sytuację.
–
Na Merlina, moi kuzyni to
idioci!
–
Chyba mogę coś na to
poradzić, Weasley, ale będzie mnie to kosztowało sporo
poświęcenia. – blondynka odłożyła widelec i wzdrygnęła się
lekko, ale dla Rose była w stanie zrobić praktycznie wszystko.
Wstając
od stołu, zerknęła na swoje odbicie w srebrnej wazie i przeczesała
palcami włosy.
Zaskoczona
Rose parsknęła zupą na Lilly, na co dziewczynka jęknęła z
obrzydzeniem.
–
Czy chcesz zrobić to, o
czym myślę?!
–
Zaprowadzę Evana do
pokoju wspólnego, a ty zabierz Albusa i schowajcie się w
lochach. Przyjdę po was, jak zrobi się bezpieczniej. Och i jeszcze
jedno, Weasley...
–
Tak?
–
Warto czasem wykrzesać z
siebie odrobinę kobiecości. – płócienną serwetką
wytarła przyjaciółce reszki zupy z twarzy.
Droga
wydawała jej się znacznie dłuższa i bardziej wyboista niż
zwykle. Marmur usuwał się jej spod stóp, a jedzenie
próbowało wyrwać się z żołądka. Po minucie długiej jak
doba, dotarła na miejsce i położyła drobne dłonie na szerokich
barkach chłopaka.
–
Cześć, Evan –
uśmiechnęła się promiennie.
Gryfon
odwrócił się natychmiastowo i głupkowato rozdziawił usta.
–
Allison – wybełkotał,
próbując przełknąć pudding czekoladowy.
–
Tak mam na imię –
mruknęła pod nosem, po czym dodała głośniej: – Słyszałam, że
trenowałeś przez całe wakacje i teraz nasza drużyna będzie
niepokonana.
Palcami
wodziła po jego ramionach.
–
Jestem teraz w formie,
Ślizgoni nie mają z nami najmniejszych szans. – napiął ramię,
żeby jeszcze bardziej podkreślić niebotycznych rozmiarów
muskuły.
Przez
głowę przemknęła mu blada myśl, małe, żółte okienko z
napisem: „ uwaga, tu dzieje się coś podejrzanego”, ale tacy
wielcy ludzie rzadko dostrzegają tak małe literki. Nie zobaczył
więc także związku pomiędzy obelgą, którą uraczył go
Albus, a tym, że najlepsza przyjaciółka jego kuzynki, którą
nieudolnie próbował poderwać już około miliard razy,
właśnie z nim flirtuje.
–
Może odprowadzisz mnie
do pokoju wspólnego i opowiesz mi coś o quidditchu? Szczerze
mówiąc, nigdy nie interesowałam się tym sportem –
zaszczebiotała słodko i odgarnęła złote pasma.
Kiedy
dotarło do niej, co powiedziała, miała ochotę zdzielić się
czymś ciężkim w łeb. No, może jednak niezbyt ciężkim i na
pewno nie aż tak blisko twarzy, choć była na siebie wściekła.
Czy Evan był aż tak głupi, żeby pomyśleć, że ona, która
dla szukającej Gryffonów jest jak siostra, nie wie nic o
quidditchu?
–
Wiem, w co pogrywasz –
bąknął chłopak, po dłuższej chwili namyśleń, albo czymkolwiek
spowodowanego milczenia.
–
Wiesz? – oczy
dziewczyny zrobiły się jeszcze większe.
–
Przecież widzę cię na
widowni, kiedy gramy.
–
Widzisz?!
–
Dobra – puścił do
niej oko –jeśli chcesz się ze mną, no wiesz, umówić, to
nie ma sprawy. Nie musisz tak się z tym kryć.
W
tym momencie Allie poczuła, jak temperatura jej ciała spada o
jakieś sto siedemdziesiąt stopni, jakby ktoś ugasił pożar, który
palił ją od środka.
–
Umówić? Tak. Nie.
To znaczy, chciałabym z tobą pogadać, ale tutaj jest na to zbyt
głośno, może wyjdziemy?
–
Mam do załatwienia parę
spraw – wskazał kciukiem na Albusa.
–
Więc postójmy
przed wielką salą. Chyba nie zrobi ci to różnicy, prawda?
Tam na niego zaczekasz – jej głos brzmiał nienaturalnie, ale
kokieteryjnie.
Do
głowy wpadł jej błyskotliwy pomysł.
–
Allie, Allie, ty
geniuszu! Musisz tylko doprowadzić plan do końca – szepnęła
sama do siebie i na wszelki wypadek skrzyżowała palce.
Chłopak
skinął głową i wstał. Był od niej dużo wyższy, dwukrotnie
szerszy, miał małe wodniste oczka i nienaturalnie kwadratową
szczękę. Jasne włosy sterczały na wszystkie strony, ale nie
sprawiały wrażenia naturalnie nieułożonych. Dłonie miał ogromne
i szorstkie, przypominał Allie jaskiniowca z książek, które
przeglądała w dzieciństwie.
Kiedy
znaleźli się za drzwiami, dziewczyna z impetem runęła na podłogę.
–
Och, nie! Chyba skręciłam
kostkę – pisnęła cicho a z jej oczu popłynęły łzy. – Nie
mogę wstać.
–
Spokojnie, nie płacz.
Zaniosę cię do skrzydła szpitalnego.– wyraźnie zakłopotany,
wziął dziewczynę w ramiona, jakby była lekką, szmacianą lalką
i zaniósł ją do pani Calenduls.
*
* *
–
Albus... Albus... ALBUS
NA MERLINA! – wrzasnęła niespodziewanie Rose.
Chłopak
gapił się w pusty talerz, jakby był szklaną kulą. Niestety,
porcelana nie pokazuje przyszłości. A może chodziło o to, że on
nie ma przed sobą przyszłości? Kuzynka wyrwała go z otępienia,
ale posłał jej tylko znudzone spojrzenie.
–
Spierze mnie. Zobaczysz,
spierze mnie. Nie przepuści mi.
–
Albus, przestań
histeryzować! Allison odwróciła uwagę Evansona, możemy mu
zwiać.
Brunet
wzruszył ramionami.
–
Jak nie dzisiaj, to
jutro. Wolę mieć to za sobą.
– O
Merlinie, Potter! Ogarnij się! Evanson jest tępy jak... jak...no
wiesz, nawet bardziej niż James. Do jutra zapomni. Zwijamy się –
warknęła wściekle.
Wzięła
go za rękę i poprowadziła do lochów.
Zimny
korytarz ciągnął się w głąb, pochodnie po obu stronach szarych,
chropowatych ścian rzucały zielonkawy blask, a kamień chrzęścił
pod podeszwami butów. Biegnący nastolatkowie zatrzymali się
jak rażeni piorunem, kiedy usłyszeli czyjś głos dobiegający zza
zakrętu. Rosę przykucnęła, pociągając kuzyna za sobą i
przyciskając dłoń do jego ust.
–
Minerwo, naprawdę
myślisz, że to dobry pomysł?! – ktoś próbował mówić
bardzo cicho, mimo wyraźnej frustracji.
–
Ależ oczywiście,
Neville'u. Uczniom nie wolno tu przebywać. – na te słowa Albus
mało nie dostał zawału. – Zresztą, kiedy znajdziemy drugie, nie
będą stanowiły żadnego zagrożenia. Całe szczęście, że nie
wpadło w niepowołane łapska. Wiesz, co mogłoby się stać,
gdyby... – westchnęła ciężko – nie mam siły nawet o tym
myśleć.
*
* *
Odczekała
stosowną chwilkę i z najnaiwniejszym uśmiechem, na jaki było ją
stać wytłumaczyła Evanowi oraz pielęgniarce, że uraz nogi nie
jest tak poważny, jak pomyślała na początku i, że po prostu
bardzo się przestraszyła. W udawaniu słodkiej idiotki nie miała
sobie równych. Chłopak położył ją na kozetce i kilka
razy, dla pewności, zapytał, czy z kończyną na pewno wszystko
jest w porządku. Pani Calenduls, młoda, wesoła kobietka, ukradkiem
posłała jej oczko i ze śpiewem na ustach pognała do Ruphusa
Ramseya, który, jak co roku, najadł się orzechów i
spuchł tak, że jego głowa przypominała dynię.
Po
licznych zapewnieniach ze strony jasnowłosej o zdolności do
chodzenia, Evan wsparł ją silnym ramieniem i odprowadził do pokoju
wspólnego. Chciał posiedzieć z nią jeszcze chwilę przy
kominku, jednak dziewczyna zbyła go jedną z wyświechtanych wymówek
i pokuśtykała do dormitorium. Z przejęciem obserwowała Evansona,
który najpierw przyglądał się czerwonym gobelinom na
ścianach, a potem przysiadł na fotelu, włożył dłonie pod głowę,
wyciągnął długie, umięśnione nogi i przymknął oczy. To była
jej szansa. Najciszej jak mogła przeszła przez pomieszczenie, w
pobliżu chłopaka wstrzymując nawet oddech, a kiedy znalazła się
na korytarzu, pognała najszybciej jak mogła do lochów, gdzie
prawdopodobnie znajdowali się: Rose i Al.
*
* *
–
Potter, widziałeś? –
Scorpius szarpnął za skrawek szaty Jamesa i wskazał na stół
Gryffindoru.
James
podążył wzrokiem za ręką przyjaciela, ale nie zauważył nic
nadzwyczajnego.
–
Bez zagadek, Scor. Wiesz,
że nie jestem w tym dobry – odparł zirytowany.
Malfoy
przewrócił oczami, ale zmusił się do przemilczenia kilku
złośliwych uwag na temat inteligencji bruneta. Przyjaźń zawsze
wymaga poświęceń, poza tym on wcale nie potrzebował Einsteina,
tylko oddanego kompana.
–
Allison właśnie wyszła
z Evansonem, a potem ruda porwała kujona i gdzieś pobiegli. Nie
wydaje ci się to nieco dziwne?
James
zmarszczył czoło i przeanalizował całą sytuację. Nawet jeśli
nagle jego brat i Rose musieli o czymś pogadać, za nic nie mógł
uwierzyć, że Allie poszła na spacer z Evanem. Nasuwał się jeden
wniosek:
–
Musimy ich śledzić, oni
coś knują.
Korytarz
wciąż był pusty, ani śladu po czwórce gryfonów, ale
Scorpius Malfoy ani myślał, żeby się poddać. We krwi miał
ambicję i zwycięstwo. Poza tym przyłapanie uczniów wrogiego
domu na czymś niedozwolonym dałoby przewagę Slytherinowi. Często
powtarzał sobie: stara wojna nie rdzewieje. Choć już dawno zakopał
topór wojenny z Potterami, a przynajmniej z większością, bo
ten chłystek – Albus, wciąż próbował jakoś go
sprowokować, niczym wściekła osa; choć nie skakał sobie do
gardeł z Weasleyami, wygrana z Gryffindorem wciąż stanowiła
integralną część jego szkolnego życia, właściwie tak samo, jak
każdego ze Ślizgonów. I on, Scorpius Malfoy, w ciągu pięciu
lat nauki w Hogwarcie, aż trzy razy praktycznie wywlókł
Slytherin na pierwsze miejsce. Razem z Jamesem harowali dzień i noc,
by wygrać turniej quidditcha, przyłapać kilku uczniów
innych domów na czynach co najmniej nieodpowiednich, zdobyć
dodatkowe punkty za wiedzę. Dwa razy ponieśli porażkę, raz na
rzecz Gryffindoru, raz na rzecz Ravenclawu. Choć kalkulacja w tym
momencie nie miała najmniejszego sensu, bo Scorpius wiedział, że
każda porażka, bez względu na ilość zwycięstw, jest jak rysa na
nieskazitelnym szkle jego ego.
Czekali
już kilkanaście minut, jednak żaden z uciekinierów nie
pojawił się w pobliżu. Innym razem, pomyślał Scor i już miał
przywołać przyjaciela, gdy zauważyli Concorte, która w
szaleńczym sprincie pokonywała po cztery schodki naraz. Jej jasne
włosy do pasa wiły się za nią niczym welon. Blada zwykle twarz
zaczerwieniła się ze zmęczenia, szafirowe oczy wyrażały
skupienie, choć można było dostrzec w nich iskierkę
podekscytowania.
–
Hej, Allie, gdzie tak
pędzisz? – Scorpius zagrodził jej drogę. Był wyższy, choć
Allison nie należała do niskich, rozłożył ramiona i mimo dość
szczupłej postury zdołał powstrzymać dziewczynę przed
przedarciem się i podążeniem do celu. Ta, po próbach
przejścia pod i nad rękami chłopaka, a nawet między jego nogami,
zrezygnowana usiadła na stopniu.
–
Mam ci się zwierzać z
moich sekrecików, Scorpius? Potrzeba ci przyjaciółeczki?
– zapytała z pobłażliwym uśmiechem.
–
No wiesz, my, piękni,
powinniśmy trzymać się razem – nachylił się nad dziewczyną,
tak, że poczuła zapach jego perfum oraz jaśminową woń koszuli i
odwzajemnił uśmiech, choć w jego wydaniu wyglądał on nieco
pogardliwie.
–
Dziękuję, Scor. Ja też
uważam, że jestem piękna. Hmm... – postukała się palcem
wskazującym po skroni – a może ty jesteś zazdrosny? Poczekaj na
swoją kolej, teraz umawiam się z Evansonem.
Malfoy
prychnął pod nosem.
James
odsunął go na bok i szepnął mu coś do ucha. Blondyn rozpromienił
się wyraźnie na tę wiadomość i wrócił do rozmowy z
Allison.
–
Ja, zazdrosny? Wybacz
mała, gramy w różnych ligach. Nigdzie nie zabawiam na długo,
a ty nie jesteś dziewczyną na jedną noc, prawda?
Spojrzał
na nią poważnie, jego szare oczy pociemniały.
–
Nie na jedną noc –
powtórzyła bezmyślnie, patrząc przed siebie niewidzącym
wzrokiem. O co mu chodziło? Co chciał jej przekazać? Zachowywał
się jak wujek dobra rada, czy był to kolejny przytyk z jego strony?
Nie do końca wiedziała, jak powinna zareagować na tę uwagę.
Powstrzymała się więc od kontynuowania, przekazując pałeczkę
Malfoyowi.
– I
tego się trzymaj. No, biegnij do lochów. Nie wiem, kto tam na
ciebie czeka, ale pamiętaj o tym co ci powiedziałem.
Odwrócił
się do przyjaciela i wskazał mu drzwi wielkiej sali. Allison chwilę
wpatrywała się w jego umięśnione plecy skryte pod cienkim,
czarnym materiałem. Wiedział o tym, czuł jej wzrok. Przechylił
głowę i zobaczył zdumioną twarz dziewczyny.
–
Piękni muszą trzymać
się razem – stwierdził lekko, włożył ręce do kieszeni i
pomaszerował przed siebie.
*
* *
–
Na. Merlina. Nie wiem. Co
mam. O tym. Myśleć. – wysapała wyczerpana biegiem Allison.
Rose
wciąż siedziała na ziemi, przyciskając dłoń do ust Albusa. Ten
widok nieco zdziwił Allie, ale wolała nie mieszać się w sprawy
rodzinne Potterów i Weasleyów, więc tylko uniosła
brew i uśmiechnęła się pod nosem.
–
Nie wiem, co cię tak
bawi, Allie. Albus to straszny panikarz, ktoś musiał go powstrzymać
przed krzykiem – rzekła zirytowana Rose i spojrzała na
przyjaciółkę z ukosa. – zresztą miałaś nam coś
powiedzieć.
Dziewczyna
streściła pokrótce rozmowę z Malfoyem, a przez twarz Rose
przemknął prawdziwy kalejdoskop emocji. Kiedy skończyła mówić,
spojrzała pytająco na towarzyszy. Pierwsza odezwała się ruda:
–
To człowiek zagadka.
Jest całkiem sprytny i myślę, że w tej swojej wrednej, palanciej
główce, uknuł sobie jakiś plan. Już ja to rozgryzę.
Obie
skierowały się w stronę Ala, ze zniecierpliwieniem czekając na
jego opinię.
–
Myślałbym szybciej,
gdybyśmy przenieśli się z tego MIEJSCA, W KTÓRYM UCZNIOM
NIE WOLNO PRZEBYWAĆ! – krzyknął i zrobił kwaśną minę
dziecka, które zamiast upragnionej zabawki, na święta
dostało dziergany sweterek.
Dziewczyny
spiorunowały go wzrokiem.
–
Na Merlina, Allie,
trzymaj mnie, bo go uderzę! – wrzasnęła Rose. – Odkąd
McGonagall powiedziała, że uczniom nie wolno tu wchodzić, Al
wierci mi dziurę w brzuchu. – teraz zwróciła się do
kuzyna: – Uratowałam ci życie, a ty masz mi za złe, że przeze
mnie złamałeś nic nie wart regulamin Hogwartu! – chłopak
stęknął, gdy jego kuzynka stwierdziła, że regulamin Hogwartu
jest bezwartościowy, ale wolał umilknąć.
–
Rose...
–
Pieprzony kujon! Czy ja
naprawdę nie mogę mieć normalnej rodziny?! – wzruszyła
ramionami, jej głos ochrypł od krzyku.
Wzięła
Allison za rękę i pognała jak najdalej od Albusa.
*
* *
–
Co ty odpieprzasz?!
–
Tak się buduje zaufanie.
Jeszcze nie mam doświadczenia w byciu miłym, ale jak na pierwszy
raz, całkiem dobrze mi poszło, nie? – blondyn obojętnie wzruszył
ramionami.
James
nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Podlizujący się
Scorpius Malfoy był tak normalny, jak śnieg w upalny, letni dzień.
Na ogół, kiedy czegoś potrzebował, zabierał to sobie, bez
względu na zdanie właściciela. Tym razem było inaczej.
–
Dlaczego chcesz to
zrobić?
–
James, James, James... –
zaczął, iście nauczycielskim tonem. – Mój drogi
przyjaciel, James. Och, jak wiele musisz się jeszcze nauczyć...
Pamiętaj, drogi Jamesie: szpieg wewnątrz murów jest wart
więcej, niż cała armia u bram miasta.
Założył
ręce na piersi. Jego plan, wymyślony pod wpływem impulsu, był
misterny, wręcz wybitny. Wyjął pierwszą zapałkę, jeszcze tylko
kilka, a cały zamek runie.
* * *
Dzień dobry, witam, cześć!
Mam nadzieję, że prolog zachęcił was do zapoznania się z moją wariacją na temat: a co byłoby dalej.
Jeśli już tu zaglądnęliście (a liczę, że ktoś zaglądnął, bo głupio byłoby pisać do samej siebie), to proszę, zostawcie po sobie jakikolwiek ślad, żebym wiedziała, że mam dla kogo pisać.
Zwykłe: "jestem" wystarczy!
No, to do kolejnego przeczytania! :)
Powiem szczerze, że bardzo mi się podoba. Trafiłam tu przez link, który zostawiłaś u mnie na blogu. Bardzo dziękuję za komentarz, tak przy okazji.
OdpowiedzUsuńStrasznie polubiłam Allie, wydaje mi się być pozytywną osobą. Chciałabym wiedzieć, co Scorpius knuje w związku z nią, ale na to przyjdzie czas.
Za dużo nie mogę powiedzieć, ponieważ to tylko prolog. Dodałam do obserwowanych i czekam na ciąg dalszy :)
PS. Poszukaj jakiegoś innego szablonu, bo ten odrobinę zniechęca ;)
http://wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com/
http://nietypowa-historia-lily-evans.blogspot.com/
Zapraszam na nowy rozdział!
Usuńhttp://wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com/2015/07/rozdzia-2.html
" – Na Adyllę, Greg! – usłyszałam krzyk. – Z całej tej szóstki, którą tu przygarnęliśmy, tylko dwójka się nadaje do opisu. Dwójka, rozumiesz?! Straciliśmy cztery miejsca!
– Rozumiem – odparł męski głos, pewnie należący do Grega. – Nie było jednak możliwości, żeby sprawdzić ich daty narodzin. Mówiłem ci już, że największa aura biła od tej małej blondynki, ale ona nawet nie wypełniła naszej ankiety. To byłoby zbyt podejrzane, gdybyśmy ją wybrali.
– I zamiast niej postanowiłeś zabrać tu jej przyjaciółkę? Śmiechu warte."
Evan Evanson? Oryginalnie :D
OdpowiedzUsuń