piątek, 7 sierpnia 2015

Drugi

Zagadki tracą cały swój urok, kiedy zostają rozwiązane. 



 Życie nastolatki jest trudne. Szczególnie, kiedy jej rodzice to znani w świecie magii bohaterowie, którzy wciąż ratowali Hogwart przed Voldemortem, a brat – prymus, dostał w spadku cudowne, brązowe loki matki i jej piękne, orzechowe oczy. Przez takie małe życiowe problemy, zdawałoby się krople w ogromnym oceanie, dorastająca dziewczyna wciąż potrzebuje udowadniać wszystkim naokoło swoją wartość, w którą sama nie wierzy.
Dlatego Rose Weasley, uważając na każdy krok, zmierzała w stronę lochów o godzinie trzeciej w nocy, prawie ciągnąc przyjaciółkę za sobą. Chciała przeżyć przygodę, odkryć tajemnicę, zostać zapamiętaną. Stać się kimś choć w połowie tak ważnym jak jej rodzice. Skoro w szkole znajdowała się broń, to musiało też istnieć jakieś zagrożenie, a ona ratowanie sytuacji miała przecież w genach.
Posadzki lśniły czystością, światło księżyca odbijało się w nich, rozświetlając marmurowe korytarze. Portrety chrapały cicho w swych ramach, nie zwracając uwagi na błąkającą się trójkę. Tylko Prawie Bezgłowy Nick zdjął swój kapelusz i ukłonił się nastolatkom, konspiracyjnie mrugając do nich swoim półprzezroczystym okiem i poleciał gdzieś przed siebie.
Myślami już znajdowali się w tajemniczym pomieszczeniu, kiedy pani Norris, szara kotka, skoczyła na Albusa, wlokącego się spory kawałek za dziewczynami.
Ała! Złaź, ty głupi kocie! – warknął Al i zrzucił z ramion zwierze, które zamiauczało złowrogo i pobiegło do kanciapy Filcha.
Albus, ty durniu! – Rose spochmurniała i szturchnęła kuzyna łokciem.
Nic nie zrobiłem – żachnął się chłopak. – To ten wstrętny futrzak! Poza tym mówiłem ci, że to zły pomysł, błąkać się w nocy po Hogwarcie! Łamiemy regulamin!
Ruda zignorowała uwagę młodszego Pottera i szybkim krokiem ruszyła w kierunku lochów. W uszach dudniło jej od emocji, serce łomotało w piersi, pragnąc wyrwać się na zewnątrz, a stopy uderzały o kamienną podłogę. Położyła małą, bladą dłoń na zimnej, chromowanej gałce i przekręciła ją w prawo, gdy gdzieś w pobliżu rozległ się krzyk woźnego:
IRYTKU?!
Filch podążał w ich stronę z maleńkim lampionem, którego blask oświetlał mu ledwo to, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
Gdzie jesteś, Irytku?! Wiem, że to ty... ty mały, wstrętny, podstępny... – starzec szemrał pod nosem.
Cała trójka ukryła się pod peleryną niewidką. Co chwila słychać było spod niej dźwięki takie jak: „uch”, „ałć” i „Albus złaź z mojej stopy!”. Rose wpatrywała się w woźnego, który bardzo dokładnie przyglądał się ścianom, obrazom i półkom, aż wreszcie znalazł się metr od nich. Dziewczyna miała wrażenie, że ją widzi, bo mężczyzna wyciągnął dłoń w ich kierunku. Był niebezpiecznie blisko, prawie muskał materiał peleryny. Wszyscy czworo wstrzymali oddech.
Mam cię! – wrzasnął Filch.
Nagle mężczyzna zawrócił i bardzo szybkim, jak na swój wiek, krokiem podążył w zupełnie inną stronę.
Widzę cię, Irtyku! Teraz już nie uciekniesz. – zatarł ręce i zniknął nastolatkom z pola widzenia.
Było blisko – westchnęła ruda.
W mig dotarli do korytarza, w którym wcześniej Albus i Rose zastali swoich profesorów. Pojawił się problem, którego wcześniej nie dostrzegali: nie wiedzieli gdzie jest wejście do komnaty z tajemniczą bronią. Albus był pewien, iż pewnego dnia usłyszał od ojca o kanciapie profesora Snape'a, która kiedyś znajdowała się w lochach, a której teraz nigdzie nie było widać. Podejrzewał, że ukryto ją za pomocą jakiegoś bardzo skomplikowanego zaklęcia, wciąż miał jednak nadzieję, że jakoś ją odnajdą. Jeśli już ryzykował wyrzucenie ze szkoły, nie chciał robić tego na marne. Poza tym, jak zmieniłby się stosunek wszystkich do tego biednego, nieporadnego Ala, który nigdy nie był tak odważny i silny jak jego starszy brat; Ala – mózgowca, bardziej podobnego do wuja Percy'ego, niż do własnego ojca, gdyby znalazł coś takiego, gdyby obronił przed tym cały magiczny świat.
Już wyobraził sobie, jak ściska dłoń ministra Shacklebolta na oczach całej szkoły, a wszyscy uczniowie, łącznie z Jamesem, Scorpiusem i Evanem, biją mu brawo i krzyczą na jego cześć. Albus Wspaniały! Albus Wielki! Albus Waleczne Serce! Uśmiechał się do swoich marzeń, pragnąc wierzyć, że los dał mu okazję, że fortuna wysłała mu pewnego rodzaju zaproszenie, choć blade i niejasne, przekazane za pomocą gry w „głuchy telefon”, rozmazane i rozmyte przez wiele ludzkich szeptów, na tyle wyraźne, by zachęcić go do przygody.
Rękoma wodził po zimnych, śliskich ścianach, przesuwał kamyki, przekręcał pochodnie, lecz korytarz wciąż pozostawał tylko tunelem, rozchodzącym się w kilku miejscach na znane mu już pomieszczenia. Ani śladu magazynu Snape'a. Sekundy dłużyły mu się jak godziny, myśli przekształcały się w pełne strachu opowieści o chłopcu, który raz zwiedziony, złapany na gorącym uczynku, na zawsze stał się cieniem własnych ambicji. Jednak chęć bycia zauważonym wciąż – choć z trudem – przebijała się przez grubą warstwę lęku. A może to ociężałe nogi nie dawały mu uciec? Zdecydowanie czuł, że jego serce może za chwilę odlecieć gdzieś daleko, ale w stopach ma beton, który znacznie utrudnia mu chodzenie. Stan iluzorycznej lewitacji ducha, odklejonego od płatów ciała w prozaiczny, dosłowny sposób – właśnie tak czuł się w tej chwili.
Tymczasem Allison ani myślała bać się przyłapania. Robiła wszystko, co mogła, aby znaleźć gdzieś te "pieprzone" drzwi. Stukała, pukała, przesuwała ruchome przedmioty. Z wątłym światełkiem, wydobywającym się z końca jej różdżki, przyglądała się każdej, nawet najmniejszej szczelinie. Na nic. Poziom frustracji wzrósł w niej niespodziewanie, grożąc powodzią w całym organizmie. Jej dłonie trzęsły się niczym gałęzie na wietrze, skronie pulsowały. Czuła się zupełnie bezradna, jak wtedy, kiedy miała pięć lat i jej starszy brat zamknął ją w piwnicy, a ona nie potrafiła doskoczyć do włącznika światła. Ześliznęła się po ścianie i kucnęła, zwijając się w kłębek. Z kieszeni wyciągnęła małe lusterko, które zawsze nosiła przy sobie. Spojrzała prosto w swoje duże, zielone oczy i powoli, bardzo wyraźnie przemówiła do swego odbicia.
Jesteś piękna. Możesz wszystko. Zawsze.
Oddychała głęboko, próbując zebrać jakoś myśli. Albus tkwił w bezruchu, zupełnie nie rozumiejąc sceny, która toczyła się przed jego oczyma. Rose spojrzała łagodnie na przyjaciółkę i pogłaskała ją po głowie.
Mały napad paniki. Zapomnij o tym – rzekła do kuzyna i wyciągnęła rękę po lustro. – Spokojnie, Allie. Musisz mi to oddać.
Blondynka kurczowo zaciskała palce na dzierżonym przedmiocie, chcąc zatrzymać go jeszcze przez chwilę. Czas tak szybko uciekał i zdawała sobie sprawę, że powinna pozbyć się zwierciadełka właśnie teraz, choć w jej umyśle teraz naciągało się jak guma do żucia, dostosowywało do rozmiarów nieskończoności. Jeszcze nie. Jeszcze tylko raz. Wodziła wzrokiem po swoich lśniących włosach, regularnych rysach, wciąż uspokajając się w myślach. Już. Oderwała wzrok od twarzy, przenosząc go na ogień, odbijający się w srebrnej tafli, na ciemne ściany i ogromne drzwi, na których ktoś wyrzeźbił wielkiego węża, gotowego do ataku.
Rose? – zaczęła dość niepewnie.
Tak, Allison? Chciałabyś mi coś oddać? – zapytała, siląc się na serdeczny ton.
Nie, Rose.. Ja je widzę – odparła Concorte. Była co najmniej zmieszana. Ataki paniki przeżywała od dziesiątego roku życia, ale jeszcze nigdy nie zdarzały jej się omamy. Gwałtownie odwróciła głowę, ale za nią znajdował się tylko szary kamień. Nie było tam żadnych drzwi. Dla upewnienia się, jeszcze raz zerknęła w lusterko. Jej zszokowanie osiągnęło apogeum, gdy okazało się, że w miejscu, które niedawno badała rękoma, w dalszym ciągu mogła zobaczyć srebrną klamkę i przegniłe drewno.
Co widzisz? – ponagliła ją przyjaciółka.
Spójrz na odbicie lochów.
Ruda zmarszczyła brwi, ale posłuchała przyjaciółki. To, co ujrzała, zaparło jej dech w piersiach. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. Magia wydała jej się rzeczą tak dziwaczną i odległą od jej życia, że przez moment nie potrafiła zdefiniować swojego położenia w świecie czarodziejów. Minęła dobra chwila, nim myśli z powrotem ułożyły się na półeczkach w jej głowie, kolejna, nim przypomniała sobie o obecności kuzyna, następna, nim zdołała cokolwiek powiedzieć.
Znaleźliśmy je! Al, znaleźliśmy je! – pisnęła uradowana i pociągnęła chłopca za ramię.
Ten zauważył złoty napis, utworzony ze starannie wyżłobionych literek, skręcających się na grzbiecie gada.

Witaj, drogi podróżniku,
co sprowadza Cię w te strony?
Pukaj, jeśli jesteś gościem,
odejdź, jeśliś nieproszony.

Co to może znaczyć? Jak je otworzyć? – zapytał bardziej siebie, niż towarzyszki.
Może wystarczy po prostu zapukać...
Tak, Rose, to na pewno takie łatwe – skwitował, pełnym irytacji tonem.
Allison ziewnęła przeciągle i zerknęła na swój kieszonkowy zegarek.
Już trzecia, wieczorem znów pomyślimy nad tą zagadką, a teraz, proszę, chodźmy do łóżka.
Pozostała dwójka zgodziła się na to, zupełnie bez entuzjazmu. Droga powrotna minęła im bez większych przygód. Znów spotkali Prawie Bezgłowego Nicka, który i tym razem mrugnął do nich okiem, dodając szeptem:
Nie musicie dziękować, dawno się tak nie ubawiłem.

* * *

Poranek był zbyt długi i zbyt trudny po nieprzespanej nocy. Do trzeciej, on i James, śledzili trójkę Gryfonów, która wyraźnie szukała czegoś w lochach. Co prawda, mógł ująć przynajmniej trzydzieści punktów Gryffindorowi za błąkanie się po zamku w nocy, wolał jednak poczekać na coś, co skreśli dom z rywalizacji w zupełności. Czuł w kościach, że niedługo Kujon, Ruda i Allison zrobią coś bardzo głupiego i ryzykownego. Nie miał nic do Allie, Ruda w ogóle go nie obchodziła, ale gdyby pozbył się Albusa... Tak, pomyślał, to byłby ogromny sukces. Więc czekał i obserwował, niczym drapieżnik polujący na swoją ofiarę.
Przeczesał włosy palcami, założył koszulę (trzy razy musiał zapinać guziki od początku, aby każdy znalazł swoją dziurkę), zawiązał krawat, naciągnął sweter i wyszedł z pokoju żwawym krokiem. Tuż po tym, jak zajął swoje stałe miejsce przy stole, zorientował się, że zapomniał o szacie. Wrócił po nią i wygrzebał ją spod łóżka. Na śniadanie zostało mu niewiele czasu, więc wepchnął do ust dwa tosty z konfiturą, tak, że przypominał teraz chomika i wybiegł z Wielkiej Sali. W drodze do klasy wpadł na jakiegoś pierwszoroczniaka, ale w ogóle się tym nie przejął. Pędził przed siebie na złamanie karku, byleby nie spóźnić się na tak ważną dla niego lekcję.
Zwyczajowo przywitał się z Jamesem, który czekał na niego przed drzwiami i razem wyrzucili jakąś parę Gryfonów z ostatniej ławki pod ścianą. Dzwonek rozbrzmiał sekundę po tym, jak usiedli. Do klasy wszedł nauczyciel: wysoki, szczupły mężczyzna z jasnymi włosami, zaczesanymi do tyłu i ujarzmionymi za pomocą hektolitrów żelu. Jego wyprostowana sylwetka i surowy wyraz twarzy wzbudzały w uczniach wymuszony respekt, szacunek zrodzony ze strachu. Czarna koszula, zapięta pod samą szyję i jedwabny krawat w tym samym kolorze podkreślały jego arystokratyczną urodę. Zadarta głowa i pewny krok przywodził na myśl kogoś znajomego. W klasie rozległy się szepty. Do dziś nazwisko profesora pozostawało zagadką. Wszyscy w napięciu oczekiwali, aż owy mężczyzna zabierze głos. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Zaciekawiony rozejrzał się po klasie, włożył ręce do kieszeni, oblizał górną wargę i z pełną przewagą przemówił do uczniów:
Witam. Nazywam się Draco Malfoy, jednak oczekuję, iż będziecie zwracać się do mnie: panie profesorze. W tym roku to ja przejmę rolę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią i mam nadzieję, że nasza współpraca okaże się owocna.
Zasiadł na krześle, wyprostowany jak struna i zapisał coś w swoim notatniku ze skórzaną obwolutą.
Rose ze zdziwienia otworzyła szeroko usta. Myra, z którą siedziała, roześmiała się na ten widok. Scorpius ze spokojem powtarzał w głowie zaklęcia, których nauczył się przez pięć lat edukacji, pozornie nie wykazując żadnego zainteresowania nowym profesorem. W głębi duszy był jednak bardziej poddenerwowany niż inni. Draco miał wobec syna ogromne oczekiwania i, choć na ogół starał się być dobrym ojcem, wyraz zawodu w jego oczach, który pojawiał się zawsze, kiedy Scorpius zawodził, był dla chłopca najboleśniejszą karą.
Dobrze... – niski głos przerwał ciszę panującą w klasie od dłuższej chwili. – Zacznijmy od prostych rzeczy. Co wiecie o Dementorach?
Rose pogrzebała w pamięci, znalazła tam fragmenty licznych opowiadań ojca i wujków, które teraz musiała poskładać jakoś w całość. Jej ręka znalazła się w górze dokładnie w tym samym momencie, co ręka Malfoya.
Proszę. Możecie mówić bez głoszenia się. Jesteśmy przecież dorośli. Niech to będzie... dyskusja – przemówił łagodnie Draco.
Dementorzy to .. – Scorpius i Rose zabrali głos jednocześnie. Dziewczyna zgromiła chłopaka wzrokiem, a ten tylko uśmiechnął się złośliwie.
Możesz mówić... Jakcitam. Dopowiem to, o czym z pewnością zapomnisz.
Czy ten pajac śmiał rzucić jej wyzwanie? 
W głowie ułożyła sobie myśli, starała się przypomnieć dokładnie wszystkie historie, którymi niegdyś męczyła ją babka Molly. Kilka obrazków, które widziała w książkach z rodzinnej biblioteczki, trochę wykładów wszystkowiedzącej matki i już była pewna, że wyczerpie temat do ostatniej kropli.
A więc... – wyprostowała się, żeby wyglądać na jeszcze bardziej pewną siebie – Dementorzy to postacie, żywiące się pozytywnymi wspomnieniami, jednak najgorszą bronią Dementora jest pocałunek, który wysysa z człowieka duszę. Kiedyś byli strażnikami w Azkabanie, ale okazali się zdrajcami.
Była z siebie dumna, utarła nosa tej blond gadzinie, jednocześnie popisując się wiedzą przed całą klasą. Spojrzała panu Malfoyowi prosto w oczy i ujrzała w nich napięcie.
Mężczyzna targany wspomnieniami, nie mógł uwierzyć, jak bardzo ton Rose przypominał mu ton Hermiony, a ich postawy, pewność siebie, poczucie wyższości... mimo różnic zewnętrznych, wewnątrz stanowiły istoty niemal nie do odróżnienia.
Myślę, że panna Granger... to jest Weasley... tak, myślę, że panna Weasley trafiła w dziesiątkę. Panie Malfoy, czy chciałby pan coś dodać? – oblizał górną wargę i oparł się o ławkę. Każdy człowiek stojący w ten sposób wyglądałby co najmniej nonszalancko, Draco wciąż sprawiał wrażenie człowieka dostojnego.
Scorpius siedział wyprostowany jak struna, z rękami założonymi na piersiach. Choć uśmiechał się pogardliwie, jego ciało było spięte. Wyglądał jak zając, który bojąc się o własne życie, nawet w spoczynku gotuje się do ucieczki. Poddenerwowany. Tym słowem określiłaby go Rose, gdyby uważniej skupiła się na sylwetce chłopaka, ale ona koncentrowała się na smaku zwycięstwa, który rozpływał jej się na języku. Cisza panująca w klasie była dla niej symfonią triumfu. Nie trwała ona jednak zbyt długo i okazała się być jedynie pułapką, która miała dać dziewczynie złudną przewagę.
Oczywiście. – skinął głową, w jego głosie dominował spokój. – Chciałbym poruszyć kwestię obrony, o której nie wspomniano wcześniej. Naturalnie, można było przegonić te straszne stworzenia wyczarowując Patronusa, najlepiej cielesnego, lecz zaklęcie to nie należało do najprostszych.
Satysfakcja bijąca z szarych oczu Scorpiusa wyprowadziła Rose z równowagi. Dziewczyna pokryła się czerwienią od stóp po koniuszki włosów. Podparła brodę na dłoniach i z zaciekłością wpatrywała się w świat za oknem, jakby nagle wydarzyło się tam coś bardzo ważnego. Przegrała. No i co? Kto by się tam przejmował jakimś głupim, aroganckim dupkiem! I jeszcze ta forma bezosobowa: „nie wspomniano”, tak jakby nie miała imienia. „Jakcitam”?! Głupi, arogancki dupek!
Do końca lekcji na zmianę odczuwała wstyd i złość. Pan Malfoy przyznał po dziesięć punktów dla Slytherinu i Gryffindoru, ale ona nawet tego nie usłyszała. Kiedy zabrzmiał dzwonek, machinalnie zebrała swoje rzeczy i podążyła za resztą uczniów.
Jeden do zera – usłyszała za sobą szept. Chłopak stał tak blisko, że mogła poczuć miętową woń jego skóry.
To była tylko bitwa. Wojna wciąż trwa – warknęła i podążyła do pokoju tak szybko, jak tylko było to możliwe. 

* * *

Trochę ode mnie

Usłyszałam kiedyś, iż w życiu każdego czytelnika następuje taki czas, że myśli nad napisaniem własnej historii. Nie wiem, czy jest to prawda, u mnie ten czas nastąpił bardzo dawno temu i jakoś tak trzyma mnie w swoich szponach, oto więc kolejny rozdział, w którym dzielę się z wami moją wersją wyświechtanej jak stare prześcieradło historii o Nowym Pokoleniu. Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednie rozdziały, jestem wdzięczna zarówno za motywację, jak i za konstruktywną krytykę. Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie wam do gustu, choć jeszcze nic takiego się w nim nie dzieje. Ale spokojnie, sprawa z bronią wyjaśni się już w kolejnej notce. 
Każdy pozostawiony po wad ślad napawa mnie radością. 
To chyba tyle na dziś, pozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy, życia... 

3 komentarze:

  1. Matko, ten młody Albus jest dokładnie taki jak Hermiona z początków Hogwartu. Oczywiście w kwestii przestrzegania regulaminu. :D
    Przede wszystkim, wybacz że dopiero teraz komentuję rozdział, ale jestem ostatnio tak zakręcona, że zapomniałam o tym, że miałam to robić. :D
    ^Jest kilka literówek (chyba dwie, ale pewna być nie mogę, bo jest prawie pierwsza, a ja ostatnimi czasy żyję bez snu).
    Jak to się mówi, głupi zawsze ma szczęście. Allison właśnie dzięki głupiemu gapieniu w lusterko odkryła tę tajemnicę. Pewnie gdyby nie to, męczyliby się i męczyli i pewnie nie znaleźliby.
    Pozostaje mi tylko czekać na dalszą część, aby otrzymać odpowiedzi na swieżo nagromadzone pytania. ;O

    http://wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com/2015/08/rozdzia-5.html <---zapraszam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rospius jest zdecydowanie moją ulubioną fanficową parą u Ciebie zaczynają od wojny czyli w najlepszy możliwy sposób :P Jest też oczywiście zagadka i przygoda którą rozpoczynają jestem bardzo ciekawa jak potoczy się sprawa tego "wierszyka" i nie mam pojęcia czego się spodziewać xD tak czy inaczej czekam z niecierpliwością na rozwiązanie :) Azrael

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i zapomniałam dodać, że kocham Draco jako nauczyciela, zawsze wyobrażam go sobie jako seksownego pana koło czterdziestki do którego wzdychają wszystkie kobiety :D jeszcze raz Azrael :)
      P.S mam nadzieję że będzie dużo wątków związanych z jego osobą :)

      Usuń