To, co zowiem różą pod inną nazwą równie by pachniało.
Tym razem upragniony
zmierzch nadszedł dość szybko. Za oknem drzewa wirowały w swym
wietrznym tańcu, a ciężkie krople wtórowały ich pląsom,
wystukując wesoły rytm na cienkim szkle. Rose, pochłonięta
zupełnie przez „Historie zmyślone i te nieprawdziwe” Hectora
Hunchespore'a, ułożyła się na fotelu, przykryła czerwonym
kocykiem i wygrzewała w cieple płynącym z kominka. W pokoju
wspólnym jak zwykle panował przyjemny dla ucha gwar pełen
chichotów i radosnych okrzyków. Kilku Gryfonów
podobnie jak Rose rozkoszowało się jakąś lekturą, część w
napięciu obserwowała starcie Albusa Pottera i Chiny Chang, dwójki
najbystrzejszych uczniów Gryffindoru, którzy z pasją
oddawali się grze w szachy czarodziejów. Gdzieś w kącie
Allison przekonywała Evana o tym, że dwa dni wcześniej po prostu
nawdychała się oparów eliksiru mieszającego i wszystko jej
się pomieszało oraz, że naprawdę, ale to naprawdę nie mają
razem przyszłości. Evan gapił się na nią stękając tylko i
próbując od czasu do czasu wtrącić coś do jej długiego,
niezrozumiałego monologu.
Sielska atmosfera
wewnątrz zupełnie odcinała się od mroźnego, wrześniowego
wieczora za oknem. W takie dni powieki zwykle robią się ciężkie
znacznie szybciej, dlatego też po kilku godzinach, około północy,
pokój wspólny opustoszał. Poza Rose, Albusem i dwójką
drugoroczniaków, całujących się przy kominku, nie było tam
już nikogo.
– Rezygnuję.
Przepraszam – westchnął Al. Stary Al. Jednak nowy Al, odważny
chłopiec, który nie boi się przygód, obiekt marzeń
wszystkich uczennic Hogwartu, szanowany i podziwiany, szybko przejął
nad nim kontrolę. Nim Rose zdążyła posłać mu pełne irytacji i
zawodu spojrzenie, energicznie potrząsnął głową, karcąc siebie
w myślach za ten powiew tchórzostwa.
– Chcesz się wycofać?!
– warknęła Weasley.
– Nie, ja... nie. Nie
chcę. – zwiesił głowę, nie patrząc na poczerwieniałą ze
złości twarz kuzynki. Wpatrując się w buty, jakby były
najciekawszą rzeczą w pokoju, dodał cichutko: – Pójdę po
Alllie.
Szybkim krokiem ruszył
w stronę dormitorium dziewcząt. Wspiął się po schodach i był
już w połowie drogi, kiedy przypomniał sobie o zabezpieczeniu,
chroniącym cnotliwe niewiasty przed wiedzionymi instynktem
dorastającymi chłopcami. Jednym susem przeskoczył siedem stopni,
zostały mu jeszcze dwa, kiedy poręcz znikła, a drewno pod jego
stopami zamieniło się w pokrytą lodem ślizgawkę. Chłopak
wyrzucał ręce na boki i w górę, byleby utrzymać równowagę,
ale zdało się to na nic, gdyż w sekundzie z impetem wylądował na
twardej podłodze, w dodatku obijając sobie boleśnie kość
ogonową. Huk był tak głośny, że Allison sama wybiegła z
dormitorium, w poszukiwaniu źródła hałasu. To co zobaczyła,
rozśmieszyło ją tak bardzo, że musiała na chwilę usiąść, aby
złapać oddech. Albus leżał na ziemi, mamrocząc coś pod nosem,
Rose próbowała go podnieść, sama wywracając się przy tym
co chwila, a jakiś chłopak w kącie, najwyraźniej przestraszony
całym tym harmidrem, wskoczył swojej dziewczynie na ramiona.
– Dom wariatów –
skomentowała, odzyskawszy zdolność mówienia.
Gdy zostali tylko we
troje, wymknęli się z pokoju wspólnego. Gruba Dama mlasnęła,
kiedy przechodzili tuż przed jej nosem. Poprzedniej nocy zostali
zbesztani za dwukrotne przerwanie jej marzeń sennych o pocałunku z
sir Lanselottim, rycerzem, który dumnie prężył swoje
muskuły na obrazie piętro niżej. Woleli uniknąć jej piskliwego
głosiku o tak późnej porze.
Dotarli do drzwi, gdzie
czekało na nich wymagające zadanie. Myśleli i myśleli nad
zdawałoby się dziecinną rymowanką, ale żadne z nich nie chciało
ryzykować własnym życiem. W końcu Rose odetchnęła głęboko.
Jako najodważniejsza z całej trójki, zapukała w skałę,
tam, gdzie powinny być drzwi i odezwała się niepewnie:
– Jestem Weasley. Rose
Weasley.
Cisza. Minęło kilka
minut, w końcu Rose zdała sobie sprawę, że nic się nie stało.
Jej plan nie zadziałał. Już chciała powiedzieć coś do kompanów,
kiedy literki spłynęły z grzbietu gada i upadły na ziemię,
roztrzaskując się o nią z hukiem. Czarne kawałki szkła roztopiły
się, tworząc coś w rodzaju smoły, co oplotło nogi Gryfonki,
uniemożliwiając jej ucieczkę. Na ścianie pojawił się napis,
początkowo maleńki i wyblakły, a w końcu wyraźny, wielki i
złoty, widoczny nawet bez pomocy lusterka.
Nie
ma Cię na liście gości,
ku
niezmiernej mej radości.
Oddal
się, nie pukaj więcej
albo
stracisz obie ręce.
Przez
rękę dziewczyny przeszedł dziwny prąd, który spowodował
lekki, piekący ból w kościach. Przeraziła się nie na
żarty, ale chwilę potem zdała sobie sprawę, że jej stopy są
wolne, więc w mig znalazła się przy przeciwległej ścianie.
– Nic ci nie jest?!
Rose.. powiedz coś! – przerażona Allison doskoczyła do
przyjaciółki, szarpiąc ją za ramiona, przyciskając dłoń
do jej czoła i szyi.
– Nie. Wszystko w
porządku – dziewczyna odparła beznamiętnie. Wciąż była w
szoku po tym, co się stało. Przez chwilę była pewna, że umrze.
Koniec końców nic jej się nie stało, a kiedy cały lęk
wyparował, była gotowa próbować dalej. Wskazała głową na
Albusa: – Teraz ty!
– Co?! Dlaczego ja? –
stęknął.
– Bo Allie kocham
bardziej. Nie bądź baba! No, Albus! – pospieszała go. – Jak
to mówią: raz sowie śmierć!
– Ale ja nie chce
umierać! – założył ręce na piersi, nadął policzki i zmrużył
powieki. – Sama sobie próbuj.
– No dobra, ale... –
przycichła na chwilę, bo usłyszała coś, co dochodziło z głębi
korytarza. Mroczny szept wypływający gdzieś z ciemności. – Nox
– szepnęła i wszystko skryło się pod zasłoną czerni.
– Rose, co robisz?!
– Zamknij się Albus.
Ktoś nas śledzi!
– Nic nie słyszałem,
jesteś pewna?
– Ciii!
– Ale...
– Cicho!
– No, ale...
– CICHO BĄDŹ!
– Lumos.
Niebieskie
światło oświetliło zaskoczonych Gryfonów oraz
nadprogramowego gościa – Scorpiusa Malfoya. Po chwili z cienia
wyszedł jego przyjaciel – James Potter.
– Zdziwieni? Trupa
moglibyście obudzić tymi swoimi wrzaskami. Mogłem się tego
spodziewać po bandzie... Gryfonów. – ostatnie słowo
wypowiedział z pewnym wstrętem, jakby niosło ze sobą gorzki smak.
Nonszalancko opierał się o kamienną ścianę, patrząc z góry
na Rose, która stojąc wyprostowana, sięgała mu ledwie do
piersi, a usta wykrzywione miał w sarkastycznym grymasie, który
imitował uśmiech pełen satysfakcji.
– James – syknął
Albus, jego twarz stężała.
– Albus – odparł
James, nie bardzo rozumiejąc po co.
– Malfoy! – warknęła
Rose, nie mogąc powstrzymać wściekłości, którą budził
fakt, iż to właśnie on – perfekcyjny, idealny, popularny i
niezwykle denerwujący Scorpius był osobą, która przyłapała
ich na tym małym „wykroczeniu”.
– Nie chciałbym psuć
dramatyzmu sytuacji, ale zupełnie nie wiem jak masz na imię –
stwierdził lekkim, znużonym tonem. Widząc, że Rose otwiera usta,
dodał szybko: – Och, nie przedstawiaj mi się. Prawdę mówiąc, w ogóle mnie
to nie obchodzi.
– Jestem Weasley. Rose
Weasley. – tym razem to ona nie dała dojść chłopakowi do słowa:
– I lepiej to zapamiętaj, bo jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie
„Jakcitam”, wyrwę ci język razem z wątrobą.
Rose była słaba z
anatomii i w gruncie rzeczy nie miała pojęcia z czym łączy się
język „tam w środku”, ale była pewna, że z czymś się łączy.
Przecież organizm ludzki to taki system naczyń połączonych.
Uznała więc, że wątroba wywrze na świadkach zdarzenia, jak i na
samym zainteresowanym ogromne wrażenie. I prawie miała rację, bo
twarze Allie, Albusa i Jamesa zzieleniały nieco.
– Ja bym się
przestraszył – szepnął Al tak cicho, że tylko Allison mogła go
usłyszeć. Przytaknęła bezgłośnie, bo właśnie pomyślała to
samo.
Ale Scorpius nawet nie
drgnął.
– I jak to niby
zrobisz? Będziesz skakać, czy kupisz sobie taborecik, krasnalu?
Malfoy powiedział o
kilka słów za dużo, czara się przelała. Rose szybko
przeanalizowała sytuację: rzeczywiście musiałaby urosnąć parę
centymetrów, żeby dostatecznie mocno przyłożyć mu w twarz
i zetrzeć ten jego wstrętny uśmieszek. Jednym susem znalazła się
tuż przed nim, zamachnęła się najmocniej jak mogła i z całej
siły uderzyła go w podbrzusze.
Chłopak zgiął się w
pół, zszokowany całym zajściem. Cios naprawdę go zabolał.
Nie był to ból nie do wytrzymania, a jednak nie spodziewałby
się tak dużej siły w tak wątłym ciele. Szybko jednak odzyskał
rezon, wyprostował się i poprawił sweterek w paski, który
odsłonił kawałek jasnej skóry na umięśnionym brzuchu.
Spojrzał na Rose z taką wściekłością, że ta schowała się za
Albusem.
– Gdybyś. Tylko. Nie.
Była. Dziewczyną! – wysapał, wciąż wwiercając się w nią
groźnym spojrzeniem seryjnego mordercy.
No nie! Teraz próbował
wmówić jej, że przez swoją płeć jest słabsza! Kto jak
kto, ale ona mogłaby położyć na łopatki niejednego faceta!
– Ach, tak?! Po prostu
się boisz. Zmierz się ze mną jak mężczyzna! – krzyknęła,
zupełnie zapominając o tym, że mogą zostać nakryci przez
nauczycieli. Scorpius wyprostował się i napiął mięśnie i
dopiero teraz do Rose dotarło, że jest sporo od niej wyższy,
szerszy w barkach i silniejszy. Dziewczyna skurczyła się jeszcze
bardziej, a mina zrzedła jej natychmiast. Przełknęła ślinę i
stłumionym przez strach głosem dodała pospiesznie: –
Pojedynkujmy się na inteligencję.
Śmierć stanęła jej
przed oczami, ale w końcu, ku jej satysfakcji, Malfoy skinął
głową.
– Pokonam cię na
każdym polu, Weasley. Rose Weasley.
Podczas gdy w dwóch
parach oczu iskrzyła się złość, w dwóch innych skrywało
się napięcie i oczekiwanie. I tylko jedna para, o intensywnie
zielonym odcieniu, ziała pustką oraz dezorientacją.
Rose wyjaśniła
pokrótce Malfoyowi sprawę z zagadką, zacytowała jej treść
i dała mu piętnaście minut na zastanowienie się nad tym
wszystkim. Sama miała pewną koncepcję, ale musiała chwilę
poczekać, gdyż w kulminacyjnym momencie ktoś zakłócił im
spokój. Jego kroki było słychać już z oddali, więc
Allison podejrzewała, kogo za chwilę ujrzy. Huk i głośne
przekleństwo utwierdziły ją w przekonaniu, iż za moment do
wesołej gromadki dołączy ostatnia osoba, którą chciałaby
tu ujrzeć – Evan Evanson.
– Evan, co ty tutaj
robisz? – westchnęła podirytowana.
Evan rozejrzał się po
pomieszczeniu i ze zdziwieniem doliczył się aż pięciu postaci.
– Jesteście SEKTĄ?! –
ta myśl jako pierwsza zrodziła się w jego małym móżdżku.
Nie wiedział czym jest
sekta, ale kiedyś usłyszał to słowo w telewizji u swojej
mugolskiej ciotki. Jakoś tak skojarzył je sobie ze zgromadzeniem
dziwnych ludzi w podejrzanym miejscu i o późnej godzinie.
– Na Merlina! –
Allison plasnęła się otwartą dłonią w czoło. Odetchnęła
głęboko i swoim władczym tonem spróbowała ogarnąć to
stowarzyszenie niepoprawnych idiotów: – Siadać! – jej
słowa miały taką siłę przebicia, że wszyscy natychmiastowo
usiedli. Allison znów plasnęła się w czoło. – Nie wy!
Rose, Scorp, wstawać! Reszta cicho! Obserwujemy rywalizację w
spokoju, albo siusiu, kołysanka i spać! ZROZUMIANO?!
Wszyscy patrzyli na nią
w osłupieniu i nikt nie odważył się zawetować tego
postanowienia. Gryfonka usiadła po turecku, wpatrując się w
konkurującą parę.
– Ja zaczynam –
wyrwała Rose. – Ale wolałabym, żeby to James spróbował.
– Tchórzysz?
– Te drzwi mi groziły!
Zresztą ja już próbowałam, więc nie dadzą się nabrać –
tłumaczyła gorączkowo. – James, podejdź do ściany.
– Co?! Ale.. po co? –
chłopak wyglądał, jakby dopiero co przebudził się z zimowego
snu. – Co chcecie zrobić?
– Czy do ciebie w ogóle
coś dociera? – Rose zmarszczyła brwi. Nie mogła pojąć, jak
można być tak głupim. – Masz spróbować je otworzyć!
James wstał, zrobił
dwa ostrożne kroki i zawahał się na moment.
– Czy coś mi grozi?
– Możesz zginąć,
zaginąć, ewentualnie bezpowrotnie stracić jakąś część ciała
– rzeczowo wyjaśnił mu brat.
James przemyślał jego
słowa i jego skóra przybrała barwę płótna.
Sugestywnie spojrzał na dolną partię ciała, a w gardle nagle
pojawiła się mu gula wielkości pięści.
– Stracić
bezpowrotnie? – powtórzył drżącym głosem.
– Mam nadzieje, że
martwisz się o swoje nogi, zboczeńcu! – Rose wybuchła gromkim
śmiechem. – Dobra, teraz przedstaw się jako ktoś, kto mógłby
zostać zaproszony, wymyśl coś! Może... może jakiś nauczyciel?
Spróbuj, to tylko jakieś starożytne, magiczne wrota, pewnie
nawet nie wiedzą z kim gadają..
James wziął głęboki
oddech, wyprostował się niczym struna i zapukał kilkukrotnie.
Atmosfera była tak gęsta, że dałoby się pokroić ją nożem. Już
za chwilę cała zagadka miała zostać rozwiązana. Wielki moment,
napięcie sięgające zenitu.
– Minerwa McGonagall –
przemówił uroczyście.
Zarówno Scorpius,
Albus, Rose i Allie schowali twarze w dłoniach. Jedynie Evan nie
widział w tym nic dziwnego.
– Debil. Po prostu
debil - szepnął Albus.
James przeżył
dokładnie to samo, co Rose przed kwadransem, ale tym razem złoty
napis głosił coś innego:
Chciałeś
podać cudze imię
a
więc kara cię nie minie.
Słońce
wzejdzie siódmy raz,
ty
odzyskasz swoją twarz.
Chłopak
dotknął policzków i nosa. Pod drżącymi palcami wyczuł
szorstkie wzniesienia i małe guzki.
– Co z moją twarzą?!
CO SIĘ STAŁO Z MOJĄ PIĘKNĄ TWARZĄ?! – krzyknął przerażony.
Cała piątka spojrzała
na Pottera, który klęczał na podłodze. Jego skórę
pokrywały wielkie bąble i kurzajki. Nos miał wielki, garbaty, a
oczy wyłupiaste. Wyglądał zupełnie jak... wiedźma, ale nikt nie
raczył go o tym powiadomić.
– Rose, pozwól,
że najpierw z tobą wygram, a potem zaprowadzę biednego Jamesa do
pani Calenduls. Módl się, żeby go wyleczyła, bo to wszystko
twoja wina – mówił spokojnie, zupełnie bez emocji.
– Wyleczyła?! Co się
stało z moją twarzą?!
– Zrobiliśmy już
wszystko, nie masz szans... – Ruda założyła ręce na piersi i
obserwowała Malfoya. Była pewna, że nic nowego już nie wymyśli.
– Jesteście bandą
kretynów – podsumował i stanął naprzeciw drzwi. –
Witam, nazywam się Malfoy.
Coś zaskrzypiało,
brzęknęło, kamienie pokruszyły się, odsłaniając wrota z wężem.
Literki na jego grzbiecie nie tworzyły żadnego wiersza, układały
się tylko w jedno słowo: „zapraszam”.
– Ale jak? – Oczy
Albusa osiągnęły rozmiary spodków, Rose rozdziawiła ze
zdziwienia usta, a Allison nie mogła wydusić z siebie słowa.
– Przecież Malfoy to
nazwisko jego ojca, który jest nauczycielem i był wpisany na
tę całą listę. Malfoy to też jego nazwisko, więc teoretycznie
nie skłamał. – osłupienie sięgnęło apogeum, gdy wszyscy zdali
sobie sprawę, że te pełne sensu słowa wyszły z ust Evana, który
nawet nie zauważył tego przebłysku inteligencji. – Czy coś... –
dodał po chwili.
– Dobra, powinienem
odjąć Gryffindorowi miliard punktów, ale to może poczekać.
Będziecie tak stać, czy wchodzimy? – pierwszy otrząsnął się
Malfoy, który miał wyjątkową ochotę zbadać tę tajemniczą
komnatę i odkryć jakiś sekret. Dla swojego bezpieczeństwa
przepuścił w drzwiach całą gromadkę. Rose wlokła się na samym
końcu, nie mogąc pogodzić się z kolejną porażką.
* * *
Trochę ode mnie
Znacie to uczucie, kiedy zrobiliście już wszystko co było do zrobienia, nikt niczego od was nie chce i możecie wygodnie rozsiąść się z lekturą w jednej i kawą w drugiej ręce, zupełnie bez poczucia winy i zmarnowanego czasu? Ja też nie. Wakacje się kończą, a ja coraz więcej mam do zrobienia i to dlatego rozdziały będą pojawiały się nieco rzadziej, ale nadal spróbuję robić to w miarę systematycznie.
Dziękuję za komentarz Nevie.
To chyba tyle na dziś, pozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy, życia...
*Ach, tytuł to oczywiście cytat, jakby ktoś nie poznawał: "Romeo i Julia".
Cud, miód, orzeszki!
OdpowiedzUsuńZwykle w każdym komentarzu wymieniam, co mi się nie podobało, gdzie to jest i o co chodzi. Tutaj mogę wymienić najwyżej bilion zalet.
Rzadko trafiam na tak dobrze napisane opowiadania. Na palcach jednej ręki mogę policzyć takie blogi. Sama jestem "prawie-początkującym-gniotem", który stara się pisać coraz lepiej i lepiej. Z Twoje ff zapamiętałam najwięcej reguł i zasad. Ale dosyć o mnie.
Fabuła jest świetna. Opisy są urzekające, bez problemu potrafiłam wyobrazić sobie całą sytuację bez większego wysiłku. Porównania, przemyślenia bohaterów i dialogi są napisane perfekcyjnie. Rozmowy między bohaterami zwalają mnie z nóg. Reakcja Jamesa na zdeformowaną twarz jest fenomenalna. Kto by się spodziewał, że to akurat Maylfoy będzie mógł wejść bez problemu? Choć to może być oczywiste, to nigdy bym nie przypuszczała.
Skąd masz tyle weny? To jest niesamowite, ile radości może wywołać jeden rozdział. Zaciekawiłaś mnie cholernie.
Jako szczera osoba, jestem usatysfakcjonowana tym komentarzem. Życzę Ci dalszych sukcesów w blogowaniu.
Pozdrawiam, Niezgodny Kosogłos xxx
http://kosoglos-zyje.blogspot.com/
Ten blog i pomysł na tą historię jest niesamowity!
OdpowiedzUsuńGorąco zachęcam cię do zgłoszenia bloga do rejestru blogów:
"Czytać znaczy żyć drug raz".
http://czytac-zyc-drugi-raz-rejestrblogow.blogspot.com/
Rejestr powstał niedawno i zachęca do rozpowszechniania niesamowitych prac.
♥♥♥
Dom wariatów to zbyt delikatne określenie. Jakkolwiek co niektórzy zachowują się trochę dziecinnie, zabawna jest ich ta dziecinność. Uśmiechnęłam się kilka razy. Scorpuis - taki inteligentny, a z drugiej strony wytrzymać z nim nie można. Powinien dostać porządnego kopa. ;p
OdpowiedzUsuńJak już wspominałam Rospius to moja ukochana para i naprawdę uwielbiam kiedy się kłócą ale jak narazie u Ciebie wygrywa Scor a przecież to on powinien ulec kobiecie w końcu jakąś władzę powinna nad nim mieć :D przynajmniej wg mnie :) ale zobaczymy co tam dalej wymyślisz xd James jest zupełnym przeciwieństwem Jamesa z innych blogów które czytałam i trochę ciężko mi się przestawić nawet trochę boli mnie, że on jest taki głupi a Albusa jak narazie średnio lubię :( Evan i ten jego przebłysk inteligencji mnie rozbroił :) i ciągle czekam na więcej Draco :P z niecierpliwością oczekuję następnego rozdziału pozdrawiam Azrael*
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz komentuję, ale dopiero od środy mam internet, a przez szkołę nie znalazłam wolnej chwili. Serio, mamy już zapowiedziane sprawdziany niemal na cały wrzesień. No powaliło ;_;
OdpowiedzUsuńAle wracając do rozdziału... Wydaje mi się o wiele lepszy niż poprzednie. Bardzo fajnie mi się go czytało. Oficjalnie shipuję Rose i Scorpiusa. Jeśli będą tutaj razem, ich związek może być dość ciekawy.
Biedny James, jego piękna twarz przez calutki tydzień będzie szkaradna. Och, smutek mocno. :c
Mam nadzieję, że wykorzystasz cały potencjał tego opowiadania, a kolejne rozdziały będą jeszcze lepsze.
Pozdrawiam i zapraszam na rozdział u siebie!
wyjaca-do-ksiezyca.blogspot.com